Jestem dziennikarką katolickiej gazety. Ze Sługą Bożą s. Dulcissimą Hoffmann zetknęłam się zawodowo -po prostu pewnego dnia poproszono mnie w redakcji o napisanie tekstu o tej pobożnej zakonnicy ze Śląska. Redakcja wyszła w ten sposób na przeciw prośbie s. Małgorzaty ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, która zajmuje się propagowaniem osoby s. Dulcissimy. Ja także należałam do osób, które wcześniej o Słudze Bożej nie słyszały. Nawet nie za bardzo chciałam podejmować ten temat, ponieważ uważałam, że lepiej opracuje go koleżanka, uchodząca za specjalistkę od propagowania pobożnych zakonnic, co ja nie za bardzo „czuję”. Koniec końców temat przypadł mi i rozpoczęłam pracę nad tekstem.

Już po pierwszym przejrzeniu strony dulcissima.pl poczułam dużą sympatię dla sympatycznej Heleny Hoffmann, spoglądającej na mnie bystrym i przeszywającym wzrokiem z licznych zdjęć zamieszczonych w Internecie. Ujęła mnie dojrzałość tej młodej dziewczyny w przyjmowaniu ciężkiej choroby, jak i poruszył mnie lokalny kult jej osoby i powszechne w Brzeziu przekonanie o jej świętości. Rzuciły mi się w oczy także liczne świadectwa łask i uzdrowień za jej wstawiennictwem.

W tym czasie prywatnie przeżywaliśmy w rodzinie nerwowy okres oczekiwania na wyznaczenie terminu operacji uszkodzonego nerwu łokciowego naszej najstarszej córki, Marysi. Gdy zobaczyłam na stronie dulcissima.pl skrzynkę intencji od razu umieściłam tam prośbę o modlitwę w intencji szybkiego wyznaczenia terminu operacji i jej pomyślnego przebiegu. Przeszła mi przez głowę myśl, że może coś głębszego jest w tym, że to właśnie ja otrzymałam w redakcji ten temat… O modlitwę poprosiłam też s. Małgorzatę, z którą rozmawiałam tego dnia na potrzeby powstającego artykułu i w ten sposób Siostry ze Zgromadzenia Maryi Niepokalanej z Brzezia włączyły córkę w swoją nowennę przez wstawiennictwo s. Dulcissimy. Już na drugi dzień po popołudniu ze szpitala przyszła informacja o wyznaczonym terminie operacji. Poinformowałam o tym od razu s. Małgorzatę, bo nie miałam wątpliwości, że s. Dulcissima miała w tym swój udział. I my i Siostry nadal modliliśmy się przez wstawiennictwo s. Dulcissimy o zdrowie dla Marysi. Wydrukowałam duże zdjęcie s. Dulcissimy z czasu, gdy była postulantką, postawiłam je na stole, by i w ten sposób Siostra towarzyszyła nam w tym czasie. Ja osobiście mocno i natrętnie uczepiłam się s. Dulcissimy, bo powracała do mnie myśl, że to jakiś dar z nieba, że prośbę o artykuł o niej otrzymałam właśnie w tym momencie…

Cztery dni po tym, gdy wyznaczono nam termin operacji, s. Małgorzata przesłała mi zdjęcia s. Dulcissimy do wykorzystania w gazecie, a odnosząc się w mailu także do zdrowia Marysi napisała: „Kilka razy pojawiła się we mnie myśl >nie zdziwiłabym się, gdyby Marysia nie potrzebowała operacji<. Niech Pan Bóg prowadzi, a Dulcissima … wyprasza co trzeba…”. Nie za bardzo zwróciłam uwagę na te słowa, prócz tego, że pomyślałam, że wiara s. Małgorzaty jest wielka… Dalej gorliwie i z wiarą odmawiałam nowennę, ale intencją były jedynie dobre owoce operacji…

Następnie wypadki potoczyły się błyskawicznie. Maila od s. Małgorzaty z uwagą, że operacja może nie być potrzebna otrzymałam w poniedziałek, we wtorek byłyśmy z córką u nowego rehabilitanta, który w pewnym momencie poprosił ją o pokazanie, jakie ćwiczenia wykonywała wcześniej na dłoń, bo w związku z uszkodzeniem nerwu nie była w stanie przywodzić, odwodzić i prostować palców IV i V. Jakież było moje zdziwienia, gdy Marysia rozłożyła swobodnie wszystkie palce dłoni, które były niemal całkowicie proste. Dodatkowo dotknęło mnie to, że rehabilitant w tym momencie rzucił uwagę: „To nie jest tak źle z tą Twoją ręką, Ktoś nad Tobą czuwa, bo po takich wypadkach jest często gorzej”. Przed operacją niemal codziennie oglądałam dłoń córki, prosiłam, by pokazywała mi, jak prostuje i odwodzi palce, bo bałam się pogorszenia stanu przed operacją. Tak swobodnych ruchów Marysia nie była w stanie wykonywać.

Po wyjściu od rehabilitanta obejrzałam dłoń córki i utwierdziłam się, że mamy do czynienia z wyraźną poprawą, co wskazywałoby także na poprawę stanu samego nerwu. Ale biorąc pod uwagę, że różne rzeczy już widziałyśmy i ja i córka – czasem dostrzegałyśmy jakieś postępy, a potem badania tego nie potwierdzały, z ostrożnością podeszłam do całego wydarzenia. Postanowiłam odczekać jeszcze dzień, dwa i dopiero wtedy powtórzyć badanie nerwu u neurologa. Sama Marysia nie była przekonana, czy powtarzać to badanie, bo jak stwierdziła – zapewne, nic się nie zmieniło, a ja mam nie opowiadać wymysłów o tym, że może operacja nie będzie potrzebna, bo operacja na pewno będzie.

W czwartek zarejestrowaliśmy się na kolejne badanie EMG u neurologa. Wchodziłam do gabinetu z przysłowiową „duszą na ramieniu”, bo bałam się rozczarowania związanego z niekorzystną diagnozą. Jednak ku naszemu ogromnemu szczęściu badanie wykazało znaczną poprawę stanu uszkodzonego nerwu, na tyle dużą i na tyle szybką (minął zaledwie miesiąc od poprzedniego badania, które było wskazaniem do operacji), że od razu lekarz stwierdził, że odradza operację, bo nerw zaczął się skutecznie regenerować. Także konsultacja u neurochirurga, który miał operować córkę potwierdziła, że w tej sytuacji operacja jest absolutnie niewskazana, a nerwowi należy dać czas na dalszą regenerację.

Właściwie cały czas nie do końca dociera do nas nie tyle fakt takiej poprawy uszkodzonego nerwu, ale okoliczności, w jakich do tego doszło. Całą rodziną nawiedziliśmy już grób s. Dulcissimy, by dziękować za otrzymane łaski i dzielimy się z innymi już także trochę „naszą” kochaną s. Dulcissimą. Ona sama do nas przyszła, rozpaliła nasze serce wielką sympatią ku sobie oraz wiarą, że może nam pomóc i w kilka dni odmieniła nasze życie o 180 stopni. Dziękujemy Ci s. Dulcissimo!

Beata z rodziną