Świadectwo s. M. Benony SMI

Świadectwo s. M. Benony SMI

Zgromadzenie poznałam przez starsze siostry, które pracowały w miejscowości Fridrichstahl (Zagwiździe), gdzie mieszkałam. Siostry zajmowały się tam dziećmi i starszymi osobami, chodziły też do chorych. Była tam jedna starsza s. Gerwazja, która bardzo mnie polubiła, a ja ją. Ta znajomość pociągała mnie do klasztoru (“pociągnąłem ich więzami ludzkimi, a były to więzy miłości” Oz 11,4).

         Niestety, w styczniu 1943 roku, Ruscy (Rosjanie) zastrzelili s. Gerwzję. W ten dzień przyszła od chorych, a tam był taki Rusek, który ją skrzywdził, a później wyprowadził na podwórko. Ona klęknęła koło krzaka bzu, a on zabił ją strzałem w bok głowy. Siostry wzięły ją do domu i po 3 dniach została pochowana bez księdza, który też się bał, że i jego zastrzelą. Ostatecznie tak też się stało. Mój tata zbił trumnę, wykopał grób i złożył s. Gerwazję do ziemi, bez żadnych ceremonii pogrzebowych. Ona leży tam na cmentarzu po dzień dzisiejszy.

 

         Od 15 roku życia pracowałam u sióstr jako pomoc przy opiece staruszek i dzieci. Prałam, sprzątałam. Wtedy myślałam, że Pan Bóg specjalnie wychowuje i przechowuje w jakimś specjalnym miejscu dziewczęta, które chcą zostać siostrami zakonnymi, a później posyła do klasztoru. Chciałam wstąpić do klasztoru, było mi wszystko jedno do jakiego. Znałam też  siostry Noterdamki, ale one trzymały dystans wobec mnie, były niedostępne, a ja coraz bardziej pragnęłam wstąpić i być jedną z sióstr, więc przyszłam do Sióstr Maryi Niepokalanej, bo one mnie przygarnęły, okazywały dużo ciepła i zainteresowania. Napisałam list do s. Agredy po niemiecku, bo polskiego jeszcze nie znałam. Chciałam wstąpić 1-go października. Odpisała mi, abym wstąpiła wcześniej, by pójść do szkoły od 1-go września. I tak się stało. Wraz z innymi kandydatkami radowałyśmy się, że jesteśmy razem w klasztorze, było nas 14. Bardzo byłyśmy zżyte, kochałyśmy się wzajemnie.

 

W kandydaturze po raz pierwszy przyśnił mi się Ojciec Założyciel, tzn. jego grób. Po obu stronach stały dwa małe piękne anioły, w ręku trzymały światło i powiedziały: ,,przychodźcie tu do Założyciela i módlcie się, on was zawsze wysłuchuje”. Jeszcze wtedy nie znałam Założyciela, na początku  cieszyłam się tylko, że jestem w klasztorze. Po tym śnie zaczęłam bardziej poznawać naszego Ojca Założyciela, zaczęłam się modlić za jego wstawiennictwem i czuć z nim więź.

 

 

Później w 1953, będąc już w Otorowie na wywózce, po raz kolejny przyśnił mi się Ojciec Założyciel. Tylko już wtedy go widziałam. Był niby biskupem, ale przyszedł w cywilu, miał czarne spodnie i białą koszule, był wysoki, szczupły i dostojny. Byłyśmy ciekawe jak długo tam zostaniemy, czekałyśmy, aż nam to powie. Wiedziałyśmy, że przychodzi z nieba. Podniósł rękę, popatrzył w prawo, w lewo i powiedział: “Wytrwajcie siostry, wytrwajcie”. Za nim stał Anioł, który rozmawiał z siostrami i dał nam czarną wełnę. Wyszłyśmy za Ojcem Założycielem, ale tylko mogłyśmy dojść do granicy domu, dalej nie, bo on zaczął się wznosić do nieba. Byłyśmy jak uczniowie, którzy patrzyli na Wniebowstąpienie Pana Jezusa. Ten sen dodał mi więcej radości, chęci do modlitwy i w ogóle do życia.

W marcu 25 na Zwiastowanie NMP, 10 sióstr i w tym ja, składało w Otorowie wieczne śluby. Było bardzo skromnie, ale radośnie. Dostałyśmy obrączki (nie wiem skąd) i rękawki w prezencie.

Byłam bardzo szczęśliwa. Byłam z tych najmłodszych, miałam 23 lata. Zrobili nam zdjęcie.

         Siostry Urszulanki, które mieszkały 10 km dalej, odwiedzały nas, a na święta i uroczystości – robiły nam niespodzianki, by sprawić nam radość.

Początkowo pracowałam przez 3 miesiące w polu. Zbierałyśmy kartofle, buraczki, były żniwa. Później szyłam na maszynie koszule, pościel i prasowałam (75 koszul na dzień, ale ja prasowałam więcej), przyszywałam guziki. Codziennie rano była jutrznia, później Msza Święta, w południe modlitwy południowe, a popołudniu nieszpory. Modliłyśmy się brewiarzem po łacinie, często przewodniczyłam. Latem jak było gorąco modliłyśmy się na dworze siedząc na ławkach zrobionych z desek.

W następnym roku w styczniu już nas wypuścili.

         Pobyt w Otorowie umocnił moje powołanie, nie zniechęciło mnie to doświadczenie. Tylko jedna siostra po pierwszych ślubach wystąpiła, bo przyjechała po nią jej matka. Było tam 120 sióstr, ale tylko jedna poszła. Jakby moja mama po mnie przyjechała, to ja bym nie poszła.

 

         Jestem dumna, że jestem w Zgromadzeniu Sióstr Maryi Niepokalanej i że to Maryja czuwa nad nami, bo jest najbliżej Pana Jezusa, jest naszą Opiekunką i Wspomożycielską. Ona jest nasza, a my jesteśmy jej dziećmi.

 

         W momentach kiedy było najtrudniej, podtrzymywała mnie miłość wzajemna i radość bycia we wspólnocie. Doświadczałam, że bycie razem daje siłę.

 

Teraz mam 84 lata i czekam jeszcze na jeden sen, kiedy do mnie Założyciel przyjdzie. Chcę usłyszeć, co mi powie.

 

Nysa, 03.11.2014

(Wysłuchała i spisała s. Rachela Wąsowicz)

 

 

 

Być jak Henoch

Być jak Henoch

„I żył Henoch w zażyłości z Bogiem. Potem zniknął, bo Bóg go zabrał.” (Rdz 5,24).

Dosłowne tłumaczenie tego tekstu brzmi: „Henoch chodził z Bogiem, a potem go nie było, gdyż zabrał go Bóg.” „…chodził z Bogiem…”, no właśnie. Tylko co to dla mnie tak właściwie oznacza?

Otóż w ostatnim czasie, to krótkie wyrażenie stało się podstawą mojej relacji z Jezusem, bo odkrywam piękno trwania nieustannie w Jego obecności. Niby jest to oczywista oczywistość dla siostry zakonnej, ale szczerze muszę przyznać, że u mnie nie zawsze tak było. Chodzi mi tu, rzecz jasna, o świadomość jego nieustannej obecności, nie na bazie lęku i poczucia osaczenia. Wręcz przeciwnie – na bazie wolności i rozbudzonego pragnienia „życia w obfitości”. To „chodzenie z Bogiem” cechuje prostota wyrazu, prostota gestów. Dla mnie trwać w Jego obecności oznacza np. brak podziału czasu w ciągu dnia na kawałki typu: teraz czas na pracę, teraz na modlitwę, a teraz „dla siebie” itp. Kawałkowanie mojego życia groziłoby przecież ryzykiem, że nie wszędzie będę Go chciała zaprosić…bo uznam, że jakaś cząstka mojego świata nie jest wystarczająco „święta”, aby przyjąć Jego obecność. Ale to przecież On uświęca swoją OBECNOŚCIĄ. I ja już tak dzielić nie chcę. A przede wszystkim mam świadomość, że On tego nie chce. On natomiast chce dzielić ze mną każdy czas…dosłownie.

Przy tej okazji zdradzę mój, może trochę śmieszny, zwyczaj picia herbaty. Kiedy okoliczność sprawia, że robię to sama (czego generalnie nie lubię) to nakrywam dwa kubki i zapraszam Jezusa. Czasami pijemy w milczeniu, ale najczęściej On po prostu słucha…i to wystarczy. Może dziwne lub banalne, ale taki gest bardzo mi pomaga przypominać sobie samej, że czas należy do Niego. A skoro poskąpiłabym Mu teraz 15 minut przy kubku herbaty, to co ja z Nim będę robić całą wieczność? J

Poczucie bycia nieustannie przed Bożym Obliczem pomaga, gdy przychodzą pokusy. Łatwiej i szybciej zreflektować się wtedy i zapytać Jezusa: „Czy Tobie podoba się to, jak postąpiłam?”

„Chodzenie z Bogiem” to też podstawa uważnego i prostego życia, życia teraźniejszością. Jeśli chodzę „za rękę” z Bogiem to jestem skoncentrowana na znakach Jego obecności w moim życiu, w świecie mnie otaczającym. Nie trzeba mi wtedy wielości rzeczy, przeżyć, tłumu ludzi wokół. Wręcz przeciwnie – umiem „poprzestać na małym”, bo mam JEGO przy sobie…a więc mam wszystko (nie próbuję się karmić byle czym kiedy mam przy sobie SENS). No i żyję teraźniejszością, bo to w niej jest Bóg (nie w rozpamiętywaniu przeszłości i nie w zamartwianiu się o jutro).

Co jakiś czas zadaję sobie pytanie, takie weryfikujące i ustawiające mnie do duchowego pionu: czy po mnie widać, że moje serce jest rzeczywiście już zajęte? (tzn. czy jestem rzeczywiście oblubienicą?, czy jest wiadome, że ja już z Kimś „chodzę”?, czy poza habitem jest we mnie rozpoznawalny znak bycia „kobietą Boga”?). Moje odpowiedzi bywają bolesne, ale pomagają wracać na wspólnie z Nim wydeptaną ścieżkę.

„Przez wiarę zabrany został Henoch, aby nie oglądał śmierci i nie znaleziono go gdyż zabrał go Bóg. Zanim jednak został zabrany, otrzymał świadectwo, że się podobał Bogu.” (Hbr 11,5)

O, jak bardzo chciałabym też otrzymać takie świadectwo od Boga…

s. Franciszka Jarnot

Siła modlitwy

Siła modlitwy

Mieszkańcy Brzezia z ogromnym zaufaniem stają przy sarkofagu s.Dulcissimy modląc się w intencjach, które po ludzku biorąc są nie do rozwiązania. Przekonanie, że s.Dulcissima wciąż pomaga (jak obiecała) jest wciąż żywe i dodaje  duchowych skrzydeł tym, którzy proszą Boga za jej wstawiennictwem.

Pani Regina, jak sama opowiada jest ciągle w bardzo bliskiej relacji ze służebnicą Bożą. Siostra Dulcissima nigdy jej nie zawiodła a pewnej nocy przyśniła się jej prosząc, by nie ustawała w modlitwie.

Wśród wielu otrzymanych łask o jakich opowiada jest także doświadczenie z dzieciństwa, które przejmująco opowiada a które dotyczy uzdrowienia jej mamy Łucji. To świadectwo potwierdza fakt, iż modlitwa ma ogromną siłę.

Świadectwo

W 1956 roku w listopadzie ciężko zachorowała moja matka Łucja. Miała wtedy 35 lat. W domu było nas wtedy pięcioro dzieci, najmłodsza siostra miała 1 rok. Lekarze nie dawali żadnej nadziei. Przy operacji stwierdzono pęknięcie i rozlanie się woreczka żółciowego. Mama była cała żółta, bardzo szybko miała bardzo wysoką gorączkę 40 stopni. Przewieziono ją na chirurgię. Pomimo tego, że naprawdę stan był jej bardzo ciężki lekarz błyskawicznie podjął decyzje, że trzeba ją operować. To były lata, kiedy nie było jeszcze dobrej aparatury medycznej, trudno było zdiagnozować co to jest, ale dzięki operacji okazało się, że przy pierwszym ataku mamie pękł woreczek żółciowy. Było bardzo poważnie, mama nie chodziła, ale zapamiętała jeden moment kiedy to coś lub ktoś nią wstrząsnął, złapał i wstrząsnął. To był przełom w tej chorobie. Po półrocznym leczeniu szpitalnym, bardzo wychudzona, została wypisana ze szpitala. Liczyliśmy się z tym, że mama może umrzeć.

Proboszczem w Brzeziu wtedy był ks. Rudolf Adamczyk, który widząc mojego Ojca jak się żarliwie modlił w kościele podszedł do niego i powiedział mu: „Panie Stawinoga, pana żona nie umrze. My się cały czas modlimy do siostry Dulcissimy.” Lekarz chciał przekazać mamę do szpitala we Wrocławiu w celach diagnostycznych, ale tato się nie zgodził i powiedział „zabieram żonę do domu” na co lekarz odpowiedział: „ ale nie ma ratunku, Pana żona już odchodzi.” Tato zabrał mamę do domu i nie ustawał w modlitwie. Mama po tym wszystkim dość szybko doszła do siebie, po pięciu latach urodziła się moja młodsza siostrzyczka Maria.

Minął rok i moja mama zupełnie czuła się zupełnie dobrze, postanowiła pojechać do lekarza, który ją prowadził w szpitalu, by mu podziękować za wszystko. Kiedy lekarz ją zobaczył wstał na równe nogi o  powiedział: „To pani żyje? To cud”.

My wiemy, że modlitwy nasze zostały wysłuchane. Siostra Maria Dulcissima to największy skarb w naszej parafii.

Modlitwa trwa

We wszystkich naszych klasztorach, modlimy się serdecznie prosząc o dar beatyfikacji służebnicy Bożej s. M. Dulcissimy Hoffmann. 18 dnia – każdego miesiąca – we wspólnocie w Brzeziu, w czasie  modlitwy nowenną odczytujemy powierzane nam intencje, które są nadsyłane drogę elektroniczną czy też pocztą.

Zapraszamy wszystkich czytelników generalato.com do wspólnej modlitwy.

Szczegółowe intencje można nadsyłać na adres biuro@dulcissima.pl, bądź : Siostry Maryi Niepokalanej, ul. abp Gawliny 5, 47-400 Racibórz Brzezie. Polska.

S. M. Małgorzata Cur

Wybór

Wybór

O wyjeździe do Jaszkotla zdecydował Bóg. Znowu było inaczej niż myślałam czy zaplanowałam. A mianowicie. Po doświadczeniu pracy w naszym Domu Pomocy Społecznej w Żernikach prosiłam Pana Boga by uchronił DPS w Nysie przed pandemią. To była czysto egoistyczna myśl ponieważ DPS w Nysie jest mi drogi i z radością w sercu wspominam pracę tam. Jednak wiedziałam, że gdy zadzwoni siostra Samuela, obecna Dyrektorka tego Domu nie odmówię pomocy a wiedziałam już na czym polega taka praca. I stało się Siostra Samuela zadzwoniła… A ponieważ byłam już trochę nastawiona i przygotowana na taką informację wiedziałam co mam robić. Uzgodniłam tylko z Moją Siostra Przełożoną, że wcześniej jeszcze pojadę do domu Sióstr w Nysie, a potem już podejmę pracę w DPS. Cóż za radość mnie spotkała, gdy na miejscu już w Nysie otrzymałam informację, że siostra Dominika też się pakuje i będzie ze mną. Byłam spokojna. Będzie Dominika, jest siostra Samuela, siostra Anna, znam Dom, znam chłopaków ufff…, odetchnęłam. Odetchnęłam bardziej jeszcze, gdy w następnym dniu siostra Samuela oświadczyła że dali radę, nie potrzebna jest już nasza pomoc w pracy z chorymi chłopakami. Tego samego dnia, jeszcze wieczorem zadzwonił telefon. Od siostry Prowincjalnej… OOO pierwsza moja myśl „gdzie jeszcze mamy DPS?” Nie DPS a ZOL w Jaszkotlu. Krótka wiadomość porozumiewawcza już tylko do siostry Dominiki – „Jedziemy?” „Jedziemy”!

Bóg tak chciał … Tego byłyśmy pewne… Ale zawsze po coś… A po co?

Pojechałyśmy, co udało się nam zrobić, zrobiłyśmy i wróciłyśmy. Przestrzeń zaledwie kilkunastu dni… A tak wiele się zadziało… We mnie samej szczególnie! W moim sercu, sumieniu, w moim postrzeganiu…

Bóg tak chciał, „wybrał…” abym i ja umiała „wybierać…” zawsze po coś, ostatecznie dla mnie… Otrzymałam stokroć więcej.

Cóż takiego więc Bóg mógł mi dać przez taki króciutki pobyt pośród dzieci. Dzieci, które są bardzo chore, a jedocześnie bardzo szczęśliwe. Cierpiące, a jednak uśmiechnięte. Poranione, a jednak pełne ufności…

Czasem gdy miałam chwilkę wolną w pracy, brałam jakieś dziecko na ręce i spacerowałam z nim gadając coś bez większego sensu do nich. Ale często też wtedy po prostu przytulałam te dzieci i myślałam wtedy o ich rodzicach. Myślałam różnie… czasem tylko z wyrzutami… Patrzyłam w ich oczy… Jak bym chciała sfotografować je… zachować w pamięci… zostawić sobie…

Wróciłam do domu. Poprosiłam o chwilę czasu tylko dla mnie. Chciałam odpocząć… Ale to nie tylko o odpoczynek chodziło, jak się ostatecznie okazało. Spotkałam się ze sobą samą. Usłyszałam cicho, a potem głośno i co raz głośniej… Czemu one ich nie chcą… Ja chcę Jaśka, Mateuszka… itd. JA CHCĘ! To nie tak Boże. One nie chcą… z miliona różnych przyczyn. A ja…

Macierzyństwo to jeden z najcudowniejszych Darów Boga… to jakaś forma Boskości w kruchym człowieku. Ja zrezygnowałam… oddałam… wybrałam… kilkanaście lat temu. Co mogłam wiedzieć o tym mając dwadzieścia lat. Teoretycznie tylko. Prawdziwy wybór nie zakaz przyszedł – dopiero teraz. Wybór Życia dla Życia… Te małe istotki chore, zostawione są dziś dla mnie… Są dla mnie dziś moim macierzyństwem i modlitwą. One są… jak perły dla świata.

Dom w Jaszkotlu, Dom w Żenikach, Nysie i każdy inny nasz dom, gdzie mamy obok siebie osoby chore, pozostawione, oddane nam, to enklawy dobra w tym świecie gdzie „wybór, a nie zakaz” brzmi dla mnie inaczej.

S.M. Daniela Gumienna

Co znaczy Boże Narodzenie dla duszy?

Co znaczy Boże Narodzenie dla duszy?

Pytanie, które zadaje Służebnica Boża Siostra Maria Dulcissima: „co znaczy Boże Narodzenie dla duszy?” i na które sama też odpowiada, zainteresowało mnie na tyle, aby przyjrzeć się, w jaki sposób ona przeżywała Święta Bożego Narodzenia. Interesujące są także miejsca, fakty, osoby i wydarzenia, które miały realny wpływ na kształtowanie się duchowej osobowości kandydatki na ołtarze. Pomocą dla mnie w tym rozważaniu niech stanie się modlitwa psalmami, którą każdego dnia odmawiamy jako osoby konsekrowane. Psalmy nas kształtują, pomagają wzrastać wewnętrznie. Niech modlitwa psalmami wprowadza nas w świętowanie narodzin Jezusa, tak jak czyniła to Siostra Maria Dulcissima. Dowiemy się tym razem o niespodziance świątecznej dla powiększenia radości s.M. Tobii  ze względu na Jezusa. Będzie mowa o uzdrawiającej mocy sakramentu chorych, o jej kontaktach nieziemskich ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus, o przyjaźni, o tęsknocie za niebem, która przez nawroty choroby dawała jej permanentnie o sobie znać.

 

„Stawiam sobie zawsze Pana przed oczy, nie zachwieję się, bo On jest po mojej prawicy. Dlatego się cieszy moje serce, dusza się raduje…”

(Ps 16, 8-9).

 

W 1920 roku w Parafii Świętego Józefa na Zgodzie została utworzona placówka Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej. Helenka Hoffmann chętnie odwiedzała mieszkające tam siostry, a że była zwinna i zręczna szybko wkomponowała się w życie zakonnej wspólnoty. Dziewczynka starała się zaprzyjaźnić z siostrami, pomagała im, przysłuchiwała się ich rozmowom, podpatrywała życie nowej rodziny zakonnej. Siostry Marianki w Zgodzie prowadziły Hutniczy Ośrodek Zdrowia i przedszkole; pracowały w kościele parafialnym, do którego Helena była przywiązana emocjonalnie. Owszem Helena interesowała się życiem zakonnym, sporo czasu poświęcała na pomoc siostrom w ich zadaniach, jednak wszystko co robiła, starała się wykonywać na chwałę Bożą. Od dawna pomagała w parafii, ponieważ czuła się zobowiązana do niesienia pomocy –  także kapłanom. Możemy sobie wyobrazić jej żywe zaangażowanie w wystrój kościoła parafialnego tuż przed świętami Bożego Narodzenia oraz jak bardzo starała się sprostać oczekiwaniom rodziców. Jej czysta dusza i ufna wiara budziły podziw u wielu osób, które ją znały. Helenka miała dobre serce i szalone pomysły. Zdarzyło się, że na święta Bożego Narodzenia w 1920 roku chciała sprawić radość przedszkolance, s.M. Tobii Kujeth SMI. W tajemnicy przed siostrami, razem z koleżanką poprosiła matki, które przyprowadzały swoje pociechy do przedszkola, aby pomogły jej przygotować prezent – niespodziankę dla siostry. Kobiety zareagowały pozytywnie na ten pomysł i dziewczynki zebrały pieniądze, za które kupiły dla Siostry pantofle. Zaniosły prezent s.M. Tobii z ogromną satysfakcją i radością w sercu, co pewnie wywołało uśmiech także w obdarowanej. Helena żyła w obecności Bożej, stawiała sobie Pana przed oczy, a intencją jej serca było sprawianie radości Jezusowi. Ta dziewczęca, czysta dusza dziecka niewątpliwie przyciągała uwagę Ojca Niebieskiego.

 

„A moja dusza będzie radować się w Panu, będzie się weselić z Jego ratunku” (Ps 35, 9).

 

Pierwsze symptomy poważnej choroby u kandydatki Heleny Hoffmann pojawiły się już w wieczór Wigilijny 1928 roku. Była wtedy w domu zakonnym w Henrykowie, gdzie została skierowana ze względu na złe samopoczucie. S. M. Honorata Mazur SMI, asystentka generalna w swych zapiskach wspomina, że kandydatka Helena źle znosiła klimat dużego miasta, dlatego też skierowano ją na wieś. Tam zdrowsze powietrze, wypoczynek i pomoc siostrom w pracach domowych miały jej pomóc w odzyskaniu równowagi duchowo-fizycznej. 3 stycznia 1929 roku poważnie rozchorowała się, a lekarz Krischker z Henrykowa rozpoznał u swej pacjentki zapalenie mózgu. Helena straciła przytomność, potem na krótko następnego dnia ją odzyskała. Sytuacja jej stanu zdrowia jawiła się bardzo poważnie i lekarz nie dawał jej szans na wyzdrowienie, dlatego też zawiadomiono mamę – Albinę Hoffmann, która wkrótce przyjechała do córki. Matka płakała, widząc stan swojego dziecka. Pani Albina była wdzięczna siostrom za okazaną opiekę nad Heleną, polegającą na czuwaniu przy niej dzień w nocy. Albina Hoffmann w nocy z 5 na 6 stycznia była świadkiem rozmowy córki Heleny z św. Teresą od Dzieciątka Jezus. Przywołała siostry, aby one również mogły być świadkami niezwykłego spotkania tych dwóch pokrewnych dusz. Co ciekawe, Helena w ciągu dnia nie mogła nic mówić, a porozumiewała się z otoczeniem jedynie przy pomocy tabliczki i ołówka, dlatego na matce bardzo mocne wrażenie wywarło wołanie Heleny: „ Te…, Te…, Teresko, Ty przychodzisz!” W czasie tej ogromnej niedyspozycji Helena otrzymała sakrament namaszczenia chorych. Niebezpieczeństwo śmierci minęło, a ona w swej niemocy doświadczyła duchowego umocnienia. W następnych dniach poczuła się na tyle dobrze, że mama mogła wrócić z Henrykowa do Zgody.

 

„… moja dusza będzie żyła dla Niego…” (Ps 22. 30).

 

Podobna sytuacja miała miejsce w Boże Narodzenie 1932 roku w Zgodzie. Po pasterce w kościele pw. św. Józefa, Helena Hoffmann ponownie rozchorowała się, a jej stan na tyle się pogorszył, że 30 grudnia 1932 roku miejscowy wikariusz, ks. Ignacy Rembowski udzielił jej sakramentu chorych. Poprosił ją o ostatnie życzenie. W odpowiedzi usłyszał: „Gdybym mogła jeszcze raz odmówić to, co odmawiałam z Siostrą Marią Lazarią”. Ks. Rembowski powiadomił o chorobie i życzeniu „Oblubienicy Krzyża” Marianki z Domu Macierzystego. W odpowiedzi na ten telegram od razu do Zgody przybyła s.M. Lazaria, która zastała ją niemal umierającą. Przy spotkaniu obie Siostry cieszyły się, że mogły modlić się razem. Siostrze Dulcissimie doskwierał ogromny ból głowy i dyskomfort w postaci ciągłych wymiotów. Wtedy też poprosiła Pana Jezusa o śmierć. Ten stan trwał do 5 stycznia 1933 roku. W uroczystość Objawienia Pańskiego opowiedziała s.M. o zdarzeniu: „Widziałam Dziecię Jezus bardzo piękne, w długim ubraniu, aż do ziemi, o kręconych włosach, idące do mnie ze światłem w ręku: przeciskało się przez wielu ludzi w kaplicy do mojej celi i powiedziało: »Światłem powinnaś być«. Gdy cieszyłam się pięknym Dzieckiem i chciałam przynieść Mu zrobiony lampion, odeszło”. Co ciekawe, to od tego dnia zaczął się powoli poprawiać stan zdrowia „Oblubienicy Krzyża”. Źle się czuła nadal, ale zgodnie ze wskazaniami św. Teresy od Dzieciatka Jezus (którą słyszała i widziała we śnie) przygotowywała się na podróż z Wrocławia do Brzezia nad Odrą.

 

„… jak dziecko na łonie swej matki, jak ciche dziecko jest we mnie moja dusza. Izraelu, złóż nadzieję w Panu, teraz i na wieki” (Ps 131, 2a-3).

 

Święta Bożego Narodzenia w roku 1934 były dla s.M. Dulcissimy czasem łaski i swoistych rozważań nad pokorą i miłością Dzieciątka Jezus. Służebnica Boża stawała przed Bogiem na modlitwie jak dziecko i płakała. Zdarzało się, że była smutna, ponieważ widziała, że Dziecię Jezus jest opuszczone. Bolała nad tym, że maleńki Jezus „przychodzi zbawić świat, bo na nim ciągle tak wiele jeszcze zła” (kolęda). Cierpiała z powodu tego, że nie znajduje On miejsca wśród ludzi. Cierpiała ponadto, gdyż także we wspólnocie zakonnej zauważyła brak prostoty i ducha dziecięctwa.

 

„Wyciągam ręce do Ciebie; moja dusza pragnie Ciebie jak zeschła ziemia” (Ps 143, 6).

 

Uroczystość Bożego Narodzenia w 1935 roku stała się dla s.M. Dulcissimy czasem zjednoczenia z Bogiem. Bardzo cierpiała. Jej duchowy przewodnik, ojciec Józef Schweter CSsR, zauważył: „Stając się całkowicie dzieckiem, [„Oblubienica Boża”] mogła przyjąć łaski Bożego Narodzenia w najbogatszym wymiarze, chociaż zewnętrznie były zanurzone w gorzkiej czarze. Serce Siostry [Marii] Dulcissimy, otrzymało teraz mistyczną ranę”.

 

„Jesteś moim Bogiem, chcę Ci dziękować, Boże mój, chcę Ciebie wywyższać. Wysławiajcie Pana, bo dobry; bo łaska Jego na wieki” (Ps 118, 28-29).

 

Na zdjęciu widzimy figurę Dzieciątka Jezus, która należała do „Oblubienicy Krzyża”. Prawdopodobnie ta figurka miała swoje miejsce w pokoju Służebnicy Bożej, a dziś stanowi cenną pamiątkę umieszczoną w Izbie Pamięci w klasztorze w Brzeziu nad Odrą. Warto także dziś w czasie świętowania Bożego Narodzenia, spojrzeć z miłością na Dzieciatko Jezus i dać głos modlitwie serca siostry Dulcissimy, i poprosić:

 

Dziecię Jezus, daj niewiele, daj tylko jedno, co może uszczęśliwić nasze serce, nie dawaj bogactw, które nie pozostaną, nie dawaj blasku, który rozpływa się, daj tylko jedno, Twoją miłość, o Ty słodkie, ujmujące Dziecko!

 

Co znaczy Boże Narodzenie dla Twojej duszy? Boże Narodzenie znaczy: przybycie, ponowne narodzenie Jezusa Chrystusa w naszej duszy. Również Twoje serce powinno być już przyozdobione łaskami Komunii świętej, ponieważ do Ciebie też zapuka i poprosi o przyjęcie. Co chcemy Mu podarować?

 

S.M. Małgorzata Cur SMI

Czy zielony może być kolorem adwentu?

Czy zielony może być kolorem adwentu?

Jubileuszowy Adwent

Mam na swoim biurku – tuż przed oczyma – zdjęcie pogodnej siostry Dulcissimy. Uśmiechnięta służebnica Boża, o której mówią, że to Dziecko Łaski, przeżyła zaledwie 26 lat, czyli zgoła 25 adwentów. Jednak nie tylko ten ostatni, o którym można powiedzieć, że to Srebrny Adwent, był dla Niej umocowany w tęsknocie za niebem. Siostrę Dulcissimę unosiły dwa adwentowe, duchowe skrzydła. Marana Tha! To dla niej i oczekiwanie na narodzenie Pana Jezusa, i ogromna tęsknota za spotkaniem z przybywającym w chwale Chrystusem. Tak! Siostra Dulcissima w Adwencie wyczekiwała Wieczności.

Wszyscy, których muszę opuścić, nie bójcie się śmierci, ponieważ czeka na Was życie wieczne. (…) Tylko nie zapominajcie modlić się, żebym mogła również tam sprawić Bogu radość. Co za szczęście zobaczyć Boga, któremu idę naprzeciw!

W liście z 15 grudnia do Matki Generalnej Klotyldy Mende potwierdza ten fakt jej opiekunka, siostra przełożona, Lazaria Stefanik, gdy pisze:

(…). S. M. Dulcissima bardzo tęskni za niebem i ciągle prosi św. Teresę, by było jej wolno iść do Jezusa. Czasami znosi cierpienie niemożliwe dla ludzi a jednak pomaga nam w domu.

Zielone okulary

Oczekiwanie na Boże Narodzenie dla siostry Dulcissimy to także czas zmagania się z chorobą. Adwent roku 1933 jest czasem, gdy siostrze pogarsza się wzrok. Z tego powodu coraz mniej widzi, a to powoduje ograniczone możliwości w jej samodzielnym poruszaniu się. Wtedy zakłada zielone okulary, by zmniejszyć bóle głowy, zaś w sercu kontempluje Jezusa i oczekuje na moment, gdy ujrzy Go twarzą w twarz. Siostra żyje nadzieją, patrzy z nadzieją, kocha chwilę obecną w nadziei spotkania z Nim w wieczności. To nadzieja wzmaga w niej pragnienie, by radosnym sercem iść do Jezusa.

Fioletowe dni

Bolesne cierpienia Adwentu roku 1934 ofiarowuje za Zgromadzenie Sióstr Maryi Niepokalanej i swoich przełożonych. W modlitwie pamięta także o kapłanach i duszach w czyśćcu cierpiących. Najwyraźniej jej cierpienia były bardzo silne i dotkliwe, o czym wspomina 8 grudnia w liście do przełożonych s. Maria Lazaria, a 14 grudnia dodaje:

Coraz więcej żąda Zbawiciel od s. M. Dulcissimy. Ból stopniowo wzrasta. Przyjdą wielkie zamieszki. W jednym kraju ustanie prześladowanie w innym rozpocznie się (…) Siostra Dulcissima słyszy wołanie o pomoc, którego nie może zapomnieć. Widzi kapłanów i zakonników, którzy zostają uwięzieni przez nieprzyjaciół. Błagalnie prosi o pomoc dla tych ludzi. Nam powinno się też pomóc, gdy potraktują nas tak samo. Jako zakonnice możemy modlić się, wiele ofiarować, zbierać zasługi i podarować je innym. Świat wisi na włosku a tym włoskiem są dusze ofiarne.

Dla siostry Dulcissimy kolejny Adwent roku 1935 jest doświadczeniem opuszczenia  przez duchową przyjaciółkę Święta Tereska od Dzieciątka Jezus, która tak wiele jej podpowiadała, teraz przez cały Adwent do niej nie przychodzi. W ten sposób pozwala siostrze Dulcissimie iść własną drogą do Dzieciny z Betlejem. Nasilają się w niej boleści, dochodzi kłucie w okolicy serca i spazmatyczny płacz w dzień i w noc, i tak przez trzy i pół tygodnia – prawie bez snu. Służebnica Boża stała się jak nieporadne, małe dziecko, nie tylko w mowie, ale i w całym swoim zachowaniu.

Blask Gwiazdy Betlejemskiej

Oczekując na dzień Narodzenia Pańskiego Służebnica Boża siostra Maria Dulcissima Hoffmann wyprasza łaskę nadziei, patrzy z nadzieją, nosi w sobie nadzieję. A nadzieja to coś więcej niż optymizm. To droga życia i dawania. To most łączący wiarę z miłością.

Pozwólmy Bogu wstrząsnąć nami przez zaskakującą nowość Światła, jakie On objawi. Pytanie Oblubienicy Krzyża o adwentową nadzieję, niech wprowadzi nas w świętowanie Bożego Narodzenia w blasku betlejemskiej gwiazdy.

Niech prowadzą nas słowa uświęconej w zakonnej codzienności Siostry:

Wkrótce będzie uroczystość Bożego Narodzenia. Co znaczy Boże Narodzenie dla duszy? Boże Narodzenie znaczy: przybycie, ponowne narodzenie Jezusa Chrystusa w naszej Duszy. Również Twoje serce powinno być już przyozdobione łaskami Komunii świętej, ponieważ do Ciebie też zapuka i poprosi o przyjęcie. Co chcemy Mu podarować? Jaki przyniesie nam skarb łask i jaki krzyż? Jak Bóg zechce, tak powinno być! Miej tylko odwagę i myśl często: chcę, muszę i mogę być świętą!

Marana Tha! Przyjdź, Panie Jezu!

A, gdy przyjdzie już Boże Narodzenie, to zgodnie ze słowami siostry Dulcissimy:

Zbliżajmy się często do Żłóbka i weźmy sobie wiele skarbów, siłę i odwagę na Nowy Rok. Tam otrzymamy wszystko: ufność Boga i podporządkowanie się Woli Bożej.

S. M. Małgorzata Cur SMI