Zgromadzenie poznałam przez starsze siostry, które pracowały w miejscowości Fridrichstahl (Zagwiździe), gdzie mieszkałam. Siostry zajmowały się tam dziećmi i starszymi osobami, chodziły też do chorych. Była tam jedna starsza s. Gerwazja, która bardzo mnie polubiła, a ja ją. Ta znajomość pociągała mnie do klasztoru (“pociągnąłem ich więzami ludzkimi, a były to więzy miłości” Oz 11,4).

         Niestety, w styczniu 1943 roku, Ruscy (Rosjanie) zastrzelili s. Gerwzję. W ten dzień przyszła od chorych, a tam był taki Rusek, który ją skrzywdził, a później wyprowadził na podwórko. Ona klęknęła koło krzaka bzu, a on zabił ją strzałem w bok głowy. Siostry wzięły ją do domu i po 3 dniach została pochowana bez księdza, który też się bał, że i jego zastrzelą. Ostatecznie tak też się stało. Mój tata zbił trumnę, wykopał grób i złożył s. Gerwazję do ziemi, bez żadnych ceremonii pogrzebowych. Ona leży tam na cmentarzu po dzień dzisiejszy.

 

         Od 15 roku życia pracowałam u sióstr jako pomoc przy opiece staruszek i dzieci. Prałam, sprzątałam. Wtedy myślałam, że Pan Bóg specjalnie wychowuje i przechowuje w jakimś specjalnym miejscu dziewczęta, które chcą zostać siostrami zakonnymi, a później posyła do klasztoru. Chciałam wstąpić do klasztoru, było mi wszystko jedno do jakiego. Znałam też  siostry Noterdamki, ale one trzymały dystans wobec mnie, były niedostępne, a ja coraz bardziej pragnęłam wstąpić i być jedną z sióstr, więc przyszłam do Sióstr Maryi Niepokalanej, bo one mnie przygarnęły, okazywały dużo ciepła i zainteresowania. Napisałam list do s. Agredy po niemiecku, bo polskiego jeszcze nie znałam. Chciałam wstąpić 1-go października. Odpisała mi, abym wstąpiła wcześniej, by pójść do szkoły od 1-go września. I tak się stało. Wraz z innymi kandydatkami radowałyśmy się, że jesteśmy razem w klasztorze, było nas 14. Bardzo byłyśmy zżyte, kochałyśmy się wzajemnie.

 

W kandydaturze po raz pierwszy przyśnił mi się Ojciec Założyciel, tzn. jego grób. Po obu stronach stały dwa małe piękne anioły, w ręku trzymały światło i powiedziały: ,,przychodźcie tu do Założyciela i módlcie się, on was zawsze wysłuchuje”. Jeszcze wtedy nie znałam Założyciela, na początku  cieszyłam się tylko, że jestem w klasztorze. Po tym śnie zaczęłam bardziej poznawać naszego Ojca Założyciela, zaczęłam się modlić za jego wstawiennictwem i czuć z nim więź.

 

 

Później w 1953, będąc już w Otorowie na wywózce, po raz kolejny przyśnił mi się Ojciec Założyciel. Tylko już wtedy go widziałam. Był niby biskupem, ale przyszedł w cywilu, miał czarne spodnie i białą koszule, był wysoki, szczupły i dostojny. Byłyśmy ciekawe jak długo tam zostaniemy, czekałyśmy, aż nam to powie. Wiedziałyśmy, że przychodzi z nieba. Podniósł rękę, popatrzył w prawo, w lewo i powiedział: “Wytrwajcie siostry, wytrwajcie”. Za nim stał Anioł, który rozmawiał z siostrami i dał nam czarną wełnę. Wyszłyśmy za Ojcem Założycielem, ale tylko mogłyśmy dojść do granicy domu, dalej nie, bo on zaczął się wznosić do nieba. Byłyśmy jak uczniowie, którzy patrzyli na Wniebowstąpienie Pana Jezusa. Ten sen dodał mi więcej radości, chęci do modlitwy i w ogóle do życia.

W marcu 25 na Zwiastowanie NMP, 10 sióstr i w tym ja, składało w Otorowie wieczne śluby. Było bardzo skromnie, ale radośnie. Dostałyśmy obrączki (nie wiem skąd) i rękawki w prezencie.

Byłam bardzo szczęśliwa. Byłam z tych najmłodszych, miałam 23 lata. Zrobili nam zdjęcie.

         Siostry Urszulanki, które mieszkały 10 km dalej, odwiedzały nas, a na święta i uroczystości – robiły nam niespodzianki, by sprawić nam radość.

Początkowo pracowałam przez 3 miesiące w polu. Zbierałyśmy kartofle, buraczki, były żniwa. Później szyłam na maszynie koszule, pościel i prasowałam (75 koszul na dzień, ale ja prasowałam więcej), przyszywałam guziki. Codziennie rano była jutrznia, później Msza Święta, w południe modlitwy południowe, a popołudniu nieszpory. Modliłyśmy się brewiarzem po łacinie, często przewodniczyłam. Latem jak było gorąco modliłyśmy się na dworze siedząc na ławkach zrobionych z desek.

W następnym roku w styczniu już nas wypuścili.

         Pobyt w Otorowie umocnił moje powołanie, nie zniechęciło mnie to doświadczenie. Tylko jedna siostra po pierwszych ślubach wystąpiła, bo przyjechała po nią jej matka. Było tam 120 sióstr, ale tylko jedna poszła. Jakby moja mama po mnie przyjechała, to ja bym nie poszła.

 

         Jestem dumna, że jestem w Zgromadzeniu Sióstr Maryi Niepokalanej i że to Maryja czuwa nad nami, bo jest najbliżej Pana Jezusa, jest naszą Opiekunką i Wspomożycielską. Ona jest nasza, a my jesteśmy jej dziećmi.

 

         W momentach kiedy było najtrudniej, podtrzymywała mnie miłość wzajemna i radość bycia we wspólnocie. Doświadczałam, że bycie razem daje siłę.

 

Teraz mam 84 lata i czekam jeszcze na jeden sen, kiedy do mnie Założyciel przyjdzie. Chcę usłyszeć, co mi powie.

 

Nysa, 03.11.2014

(Wysłuchała i spisała s. Rachela Wąsowicz)