„Pod popiołem tajemny ogień”

„Pod popiołem tajemny ogień”

Taki tytuł ma książka Joan Chittister, amerykańskiej benedyktyńskiej zakonnicy, będąca prowokującą książką, która chce cię potrząsnąć, obudzić i sprawić, że będziesz niespokojna. Autorka zajmuje się problemami współczesnego Kościoła, zakonów i wspólnot duchowych oraz poszukuje nowych dróg rozwoju. Nie każdemu jest łatwo przeczytać tę książkę, a ja miałam czasem doświadczenie opisane we wstępie: „Gest opadających rąk”, chęć rzucenia w kąt, może być całkiem odpowiedni do tej lektury. Jednak tego nie zrobiłam. Czytałam do końca i nadal jestem za to wdzięczna, że natrafiłam na taką lekturę. Podczas czytania tej książki staje się bowiem coraz bardziej oczywiste, że autorka nie pisze jej w celu krytykowania, narzekania czy obwiniania. Charakteryzuje się wysokim szacunkiem dla życia zakonnego i poszukiwaniem sposobów na uwolnienie go od destrukcji i stwardnień oraz znalezienie nowych, żywych form życia.  Książka ta dosłownie oddycha miłością autorki do życia zakonnego: „Chodzi o bogobojną płonącą namiętność potrzebną do odnalezienia współczesnej formy życia zakonnego, która stoi między tym, co cenione stare i tym, co wyłania się nowe, która przełamuje nowe granice i rozwija się w świecie wstrząsanym ciągłymi zmianami w punkcie zwrotnym historii”.

Nie jest łatwo napisać recenzję tej książki, ponieważ każda strona jest wypełniona tą pasją. Dlatego też uważam, że dobrze byłoby podzielić nasze rozważania na części, które będę przekazywać krok po kroku.

W tym pierwszym artykule pragnę zaprosić Was do wspólnego poszukiwania wraz z autorką znaczenia i misji zakonów. Dla s. Joan najważniejszą opcją dla stworzenia i racji bytu zakonów jest poszukiwanie Boga. Pisze ona: „Prawdę mówiąc, nigdy nie było innego powodu, do podjęcia życia zakonnego poza 'szukaniem Boga’.  W tym kontekście opisuje ona jasno i krytycznie sytuację zakonów i zgromadzeń zakonnych naszych czasów, biorąc pod uwagę kontekst historyczny i rozwój, a także wpływ Kościoła i społeczeństwa. Widzi ona wyraźnie, że to, co było znaczące i konieczne na początku formacji wspólnot, dziś często jest tylko zachowaniem tradycji i przestrzeganiem tego, co jest zwyczajowe.

Większość z nas wstąpiła do Zgromadzenia w czasie, gdy życie zakonne charakteryzowało się przede wszystkim działalnością apostolską, posługą, wspólną modlitwą, wpisaną w ścisłą, codzienną strukturę. Na tamte czasy wszystko to było dobre, ale teraz rozwój społeczeństwa prawdopodobnie nas wyprzedził. Siostra Joan pisze: „Duchowość produktywności jest skończona. A w innym miejscu: „Jeśli naszym głównym przedmiotem zainteresowania jest praca, którą wykonują zakonnicy, logiczne jest, że samo życie zakonne jest kwestionowane, gdy tylko ich praca – z jakiegokolwiek powodu – traci na znaczeniu”. Podczas gdy w przeszłości zakonnicy udawali się tam, gdzie zawodziło państwo, tzn. do chorych, starych, upośledzonych, biednych, umierających itp. Pionierskie dzieło Zakonów zostało wykonane i teraz są one potrzebne „jak to, czym zawsze miały być: głosem duchowym, znakiem kontrkultury, prorocką obecnością w kulturze”.

W tym momencie powoli staje się jasne, dlaczego autorka wybrała do swojej książki tytuł „Pod popiołem tajemny ogień”. Obraz ognia i popiołu pojawia się ciągle na nowo. Ona sama jest całkowicie wypełniona, rzeczywiście płonie od tego wewnętrznego ognia, ale często doświadcza wspólnot religijnych jako grup, które zostały ugaszone wewnętrznie, a teraz zachowują tylko prochy, popiół. A teraz to do nas należy zachowanie żaru i wzniecenie ognia. Ale jak?

Siostra Joan ostrzega: „Jeśli ogień ma być zachowany dla nowego pokolenia, życie zakonne musi w tym czasie zachować żywy głos Boga. I często nie jest to łatwe dzisiaj, w świecie, który jest w dużej mierze zsekularyzowany i obojętny na życie zakonne. Z jednej strony wymaga od nas intensywnych poszukiwań duchowych, pogłębienia Ewangelii a jednocześnie z drugiej strony, wymaga od nas świadectwa i przekazywania słów i tekstów Pisma Świętego w życie współczesnych ludzi. I wymaga to konfrontacji z problemami dzisiejszego społeczeństwa, które często tak bardzo różnią się od tych sprzed 30 lat. Nasze działania, nasze reakcje i odpowiedzi na nie muszą być różne. Nie ma gotowych, trwałych rozwiązań, wszystko jest w ciągłym biegu i ciągłej zmianie. Również, a może i szczególnie życie religijne. Ponieważ nawet jeśli zmieniają się zewnętrzne formy i okoliczności, nasza wewnętrzna misja pozostaje zawsze taka sama! I dlatego właśnie zakonnicy są powołani do tego, aby być prorokami przez cały czas, tzn. widzieć teraźniejszość ze wszystkimi jej potrzebami i problemami w świetle Boga i z tej perspektywy dawać odpowiedzi i rozwiązania, które często nie są zrozumiałe, wyśmiewane, a nawet zwalczane. Ale świat czeka i oczekuje tego od nas: „Zadaniem życia zakonnego… jest przetłumaczenie wielkich kwestii życiowych na język wszystkich dziedzin życia… Czy dzisiaj samo życie zakonne jest wystarczająco religijne, aby powrócić do Ewangelii, zamiast koncentrować się na instytucjach, które kiedyś najbardziej ją charakteryzowały, ale które w nowej epoce są zakotwiczone gdzie indziej i są częścią kultury, a nie proroctwem dla niej?

Cdn.

S.M. Petra Ladig

Być odpowiednią pomocą w odpowiednim momencie

Być odpowiednią pomocą w odpowiednim momencie

Bycie dla kogoś odpowiednią pomocą w odpowiednim momencie jest błogosławieństwem dla naszego życia. Aby być taką, nie możesz cały czas czekać ani się rozglądać. Najlepszym sposobem jest ciągłe pomaganie. Bądź wrażliwa na dobre samopoczucie i szczęście innych. Poczuj smutek lub potrzebę pomocy. Ten zmysł musisz rozwinąć, akceptując wyjątkowość i znaczenie każdej osoby wokół nas. Zacznij od miłego słowa lub uśmiechu. Zwiększ swoją wrażliwość na innych, a twój świat stanie się piękny.

Don Giorgio

Uroczystości w Tanzanii

Uroczystości w Tanzanii

W Tanzanii, po uroczystościach zakonnych (ślubów sióstr, przyjęcia do postulatu i nowicjatu), rozpoczynamy kolejny rok formacji. Wcześniej pisałam o planowaniu tych uroczystości, teraz podam kilka informacji o ich przebiegu.

Po przygotowaniu duchowym, w którym pomogły nam rekolekcje, rozpoczęłyśmy przygotowania w organizowaniu uroczystości. W tym roku, ze względu na pandemię uroczystości były nieco skumulowane w miejscu i czasie. Wszystko odbywało się w Chikukwe w przeciągu dwóch dni. To „intensywne” świętowanie miało jednak swój specjalny urok.

Bezpośrednie przygotowania były też w pewnym sensie kolejnym świętem – świętem wspólnoty i dobrej współpracy. Pomagały również siostry, które przyjechały z innych placówek na uroczystości. Każda dostała jakąś odpowiedzialność: np. s. Anna (mistrzyni postulatu) i s. Jacenta (przełożona z Nuncjatury) były odpowiedzialne za zrobienie mandazi i pilau (tradycyjnego jedzenia, którego nie może zabraknąć w Tanzanii podczas wielkich świąt). Mistrzyni nowicjatu s. Ksawera piekła chleb i banany z mięsem. Ja zostałam przeznaczona do rozebrania ćwiartki byka i przyrządzenia go wraz z kurczakami. S. Franciszka przełożona z Nanjiota dekorowała kaplicę i była wraz z s. Miriam odpowiedzialna za liturgię. Oczywiście było wiele radości w czasie tych prac, ale z pewnym umiarem, bo chciałyśmy też uszanować skupienie sióstr, które przygotowywały się duchowo do swoich wielkich dni.

W dzień uroczystości 28 sierpnia, pobudka była wczesna dla jednych nawet o 2.00 a dla innych o 4.00, by zdążyć z gotowaniem i ostatnimi pracami do jutrzni o 6.30.

Po wspólnych modlitwach i jutrzni nastąpił moment przyjęcia do nowicjatu czterech postulantek, które przyjęły nowe imiona: Sr. Eliana, Sr. Prisca, Sr. Diana, Sr. Grace. W Tanzanii zewnętrzną oznaką przyjęcia do nowicjatu jest habit i biały welon. Dla nowicjuszek jest to zawsze bardzo ważny moment, bo widoczna dla wszystkich jest zmiana – nie tylko ich życia, ale nawet wyglądu. Habity i welony poświęcił ks. Biskup oraz pobłogosławił nasze nowe siostry, które teraz przez codzienną pracę, modlitwę, zgłębianie Słowa Bożego i naszych Konstytucji, ale przede wszystkim przez wspólne życie w radościach i problemach będą się przygotowywały do utwierdzenia swojego zamiaru poświęcenia życia Bogu we wspólnocie zakonnej.

Po sesji zdjęciowej w pięknych, nowych habitach oraz szybkim, ale wspólnym śniadaniu, była ostatnia próba śpiewu pod okiem sr. Anny.

O godz.10.00 rozpoczęła się uroczysta msza święta, podczas której trzy siostry nowicjuszki: Sr.M. STEFANIA, Sr.M. EMILIA, Sr.M. MARCELINA, złożyły swe pierwsze śluby zakonne. A siostra Sr.M. Regina, Sr.M. Clelia, Sr.M. INOCENCJA, Sr.M. TEODORA, śluby wieczyste. Sama liturgia mszy świętej trwała dwie i pół godziny. Zapewne ten czas zapadnie głęboko w sercach tych sióstr, czas zaślubin z Bogiem, całkowitego oddania się Jemu. Tego momentu się nie zapomina! Wspominanie tego momentu, myślę, że towarzyszy każdej z nas, niezależnie od stażu zakonnego i pomaga przetrwać trudne chwile w naszej posłudze oraz w rozwoju duchowym. Te podniosłe i piękne uroczystości wzbudzały w nas wiele radości z chwili obecnej, z nowych sióstr, ale także wiele wspomnień z naszych własnych uroczystości.

Po pięknej liturgii oraz zaspokojeniu pierwszego głodu, nastąpiła część artystyczna, podczas której nowicjuszki i junioryski wykonały różne śpiewy, tańce oraz skecze. Patrząc na nie, jak radośnie nas zabawiały zastanawiałam się, kiedy one to przygotowały? Przecież tyle było innej pracy przed uroczystościami.

Śpiew i taniec są nieodłącznym elementem wszelkich uroczystości w Afryce. Świętując, trudno tutaj się obejść bez śpiewu i tańca. Zresztą jedno pociąga za sobą drugie. Jak śpiewać nie poruszając się w rytm muzyki? Jak poruszać się rytmicznie bez prowadzenia bębnów?

Myślę, że taniec jest zwierciadłem wnętrza naszych sióstr. Zarówno ten podczas liturgii jak i rekreacji.

Następnego dnia było przyjęcie do postulatu pięciu kandydatek w Nanjiota.

Dla mnie samej ten czas świętowania jest zawsze wielką radością, ponieważ widzę jak Zgromadzenie tutaj żyje i się rozwija. Jestem wdzięczna Bogu, że mogę uczestniczyć w uroczystościach, o których w Polsce powoli się zapomina na skutek braku powołań. Wspominam wówczas swoje obłóczyny, śluby pierwsze, wieczyste. Jest to też moment refleksji nad swoją gorliwością i wiernością Bogu.

Bądźmy wdzięczne Bogu za każde powołanie w Tanzanii.

S.M. Monika

W SERCU KOŚCIOŁA

W SERCU KOŚCIOŁA

„Zaufaj Bogu, On ma dla Ciebie lepszy plan”

Jeden telefon z zapytaniem: „Siostro, czy mogłabyś pomóc w zakładzie w Żernikach, gdzie są kobiety zarażone wirusem?”. Moja odpowiedź brzmi: „Tak, bardzo chętnie”.  Znam dom w Żernikach i pracowałam z dziećmi niepełnosprawnymi, więc sama praca mnie nie przerażała, jednak w głowie miałam myśli, w jaki sposób uda się poznać te panie, ich imiona i zatroszczyć się o nie? Kto jeszcze będzie pomagał? Czy będą pracownicy? Pomimo tych nurtujących mnie pytań miałam pokój w sercu i zarazem radość, że będę mogła pomóc oraz ufność, że Bóg zajmie się wszystkim.

Wielu z nas wydaje się, że ma ciężko, codziennie zmaga się z jakimiś trudnościami, żalimy się, narzekamy, że czegoś nie mamy, że przełożeni „każą nam coś robić” czy też decydują za nas w pewnych sprawach. Czasami zdarza się i mnie narzekać, codziennie małe sprawy urastają do wielkich problemów, pewne ograniczenia, które narzuca życie zakonne czy przełożeni są „uciążliwe”. Rzeczywistość, którą zastałam po przyjeździe do Żernik pozwoliła popatrzyć na pewne sprawy w moim życiu inaczej.

Osoby, którymi przyszło mi się zająć, znoszą wszystko w wielką cierpliwością, bez większego narzekania i oporów, choć ich codzienność nie napawa optymizmem. Nasze podopieczne nie mają większego wpływu na to, w jaki sposób ten dzień będzie przebiegać. Są zależne prawie całkowicie od swoich opiekunów – ktoś musi im pomóc się ubrać, pomóc w toalecie, nakarmić czy nawet pójść do lekarza i powiedzieć co boli. Opiekunowie wybierają za nich, co mają jeść, jakie buty mają ubrać, jakiego dezodorantu używać.

Nie ukrywam, że chwilami jest ciężko fizycznie i emocjonalnie.  Pracujemy po 12 godzin dziennie, w kombinezonach, maseczkach, ochraniaczach na buty, wykonując te same czynności każdego dnia. Rutyna, zmęczenie, wewnętrzne zmaganie się żeby nie narzekać. Co daje siłę? Jedność i wzajemna współpraca, rozmowa z siostrami, dzielenie się radościami i tym, co trudne, wzajemna pomoc. Jeden uśmiech podopiecznej, bez przednich zębów – prawdziwy, szczery; spojrzenie prosto w oczy, od osoby, która nie potrafi mówić, gest skinienia głową w dowód wdzięczności, za podany posiłek, za pomoc w kąpieli; przytulenie, oparcie głowy na moim ramieniu ze słowami „siostro lubię ciebie” – potrafi zrekompensować bolące nogi i zmęczenie, cały trud.  Innym razem dziewczyna, która przychodzi po śniadaniu i wręcza mi rysunek z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego, pod którym napisała sama „Jezu ufam Tobie”- łzy same napłynęły mi do oczu. Myśl – Jezus jest ze mną, mam zaufać, jest tutaj między tymi dziewczynami, jest w nich, daje siłę.

Któregoś dnia podczas obiadu dostrzegam moment, kiedy jedna z kobiet przytrzymuje miskę mniej sprawnej koleżance, która siedzi obok, pomagając jej przy tym zjeść zupę. Wydawać by się mogło „mało znaczący gest”, ale jak poruszający moje serce. Od nich można się nauczyć wrażliwości i dostrzegania potrzeb słabszych.

W chwili, kiedy czuję zmęczenie, ból głowy po kolejnym dniu pracy, zwracam uwagę na dziewczynę, która chodzi z wizerunkiem Jezusa, głaska go, wpatruje się w niego, z wielką czułością całuje. To sprawia, że zadaję sobie pytanie jak wygląda moja miłość do Jezusa.

Można zadać sobie pytanie: Gdzie jest w tym wszystkim Bóg? Przecież te kobiety są chore, skazane i zależne od innych. No właśnie, jest w tych wszystkich sytuacjach, drobnych gestach, w uśmiech, w spojrzeniu, w dziecięcej radości, wrażliwości.

Nie zawsze jest tak jak sobie zaplanujemy, wymyślimy czy wymarzymy. Można się buntować, denerwować, narzekać, ale też można szukać sensu w zmianie planów swojego życia, dostosować się do nowej sytuacji, bo przecież wszystkim kieruje Bóg, który wie lepiej, co dla nas najlepsze.

Czas spędzony miedzy tymi kobietami to jeden z piękniejszych momentów w ostatnich miesiącach mojego życia.

S.M. Noemi

 

 

Czas…

Wiadomość, myśl, chwila… i decyzja.

Świat osób niepełnosprawnych jest obok mnie od zawsze. W domu rodzinnym, w szkole…

Ale nigdy aż tak bardzo, gdy po pierwszym roku życiu u mojego siostrzeńca zdiagnozowano niepełnosprawność. Wołanie do Boga odbijało się echem. Więc i wiara słabła a w ślad za nią kwestia „poczucia” powołania. Czy na pewno droga życia zakonnego, skoro Bóg…taki nieobecny.

Chyba uśmiech, radość i miłość, jaką to dziecko wniosło w życie naszej rodziny nie pozwoliły zwątpić do końca.  Dość szybko odkryłam w nim „inny, duchowy świat” – piękny i niedostępny nawet dla mnie – siostry zakonnej.

Czas mijał i wiele się działo. Udawało się czasem pomóc mojej siostrze w towarzyszeniu jej i jej synkowi w kolejnych pobytach w szpitalach. We wrocławskim szpitalu na oddziale neurologicznym spotkałam chłopca o pięknym śnieżnobiałym uśmiechu z blond włoskami, z ogromnie ciężką, bolesną chorobą. Wszyscy mówili mi, że to „Siostry dziecko”. Ze zdziwieniem pytałam:, „o co chodzi?” Okazał się to być chłopiec z naszego domu z Piszkowic. Taka mała istotka po raz kolejny ukradła moje serce. Tak, to było „moje dziecko” – naszych sióstr, moich sióstr z Piszkowic. To krótkie spotkanie mocno zostało w moim sercu.

Gdy pojawiła się prośba o pomoc w domu w Piszkowicach w sierpniu z powodu wirusa, było dla mnie oczywistym, że chcę, że nawet muszę. Niestety okoliczności, w których otrzymałam tę wiadomość uniemożliwiały mi pomoc „od zaraz”.  Kiedy Siostra Prowincjalna zapytała o możliwość pomocy w naszym domu w Żernikach… Oj … „to nie są już dzieci”, brzmiało mi w głowie.

Trudniej było mi już podjąć decyzję tak szybko, jak poprzednio. Nawet teraz nie umiem do końca wyjaśnić jak to się stało, że tu jestem. Chyba po prostu nie analizowałam i nie dopytywałam o szczegóły pracy. Dobrze. Będę. I tyle.

Cieszyła mnie wiadomość o siostrach, które tam mają być ze mną. Lubimy się spotykać w takim naszym „seniorackim” gronie. Pierwsze chwile naszej wspólnej pracy – białe folie, w które musiałyśmy się niezgrabnie ubrać od stóp po szyję, maseczka i gogle…, wstrzymywały oddech. A jak w tym pracować…? W ogóle jak stanąć przed chorym człowiekiem w foli…? 12 godzin pracy codziennie, sobota, niedziela i ta świadomość, że nikt nas na razie nie wymieni, że zostałyśmy same na obcym gruncie domu, pracy, ludzi.  To były chwile trudne.

Pierwszy dzień pracy w tych foliach, jak je nazywam – trwał wieki. Ale przyszedł pierwszy wieczór i radość z możliwości ściągnięcia tego oraz perspektywa odpoczynku… uff…. Radość ta trwała krótko, ponieważ przyszła nowa radość… Wieczór i pół nocy spotkania z Siostrami. Nie umiałyśmy się „nagadać”.  Tyle myśli, tyle spraw. Dzieliłyśmy się obawami i lękami tym co przed nami, i tym „Jak…? Jak damy radę? Tyle nowych rzeczy w pracy z tymi kobietami”. Nie pamiętałyśmy już większości informacji – kto gdzie śpi, czy je „miksowane”, czy jest spokojna… Jedna z sióstr wtrąca pytanie „czy pampers M jest mniejszy od L?”. I wiele, wiele innych…, ale jedno było pewne mamy siebie nawzajem, modlitwy naszych współsióstr i pewność obecności Boga, ponieważ „gdzie dwaj albo trzej są w imię Moje, tam jestem pośród nich” Mt 18, 20

Następne dni to czas spotkania. Czas spotkania samego Boga. Żywego obecnego pośród nas i w każdym z nas. Boga obecnego przede wszystkim w chorych naszych dziewczynach. Czułam, że zaprzyjaźniam się z dziewczynami. Że przytulam, coraz mocniej, szczerzej i że z serca chcę ich dobra.

Pan Bóg jest tu taki bliski, na wyciągnięcie ręki. Przez umytą komuś twarz, przez podany obiad, umycie podłogi… Każdy uśmiech i gest tych kobiet.

„Siostro kocham cię” – powtarza Agnieszka, mieszkanka tutejszego domu. Początkowo mimochodem słyszałam te słowa, później poczułam jak one we mnie żyją, jak staja się także moimi… „Kocham cię Agnieszko… kocham Was dziewczyny…”

W kościele to one są Jego sercem ja mogę być ręką, nogą…, ale to One są tą najważniejszą i najcenniejszą Jego cząstką, która rozczula serce Boga.

S.M. Daniela

 

 

„Panie, miłuję dom, w którym mieszkasz i miejsce, gdzie przebywa Twoja chwała” Ps. 26,8

 

Ten fragment towarzyszył mi, gdy rozpoczynałam wolontariat w Żernikach. Modliłyśmy się nim w czasie modlitw południowych w brewiarzu, w dniu naszego przyjazdu. Patrząc na kobiety, które tu przebywają wiedziałam, że to miejsce, w którym Bóg jest. To Jego dom, a ja mogę w nim tutaj być.

Praca w tym miejscu uczy mnie szacunku względem kobiet upośledzonych, chorych psychicznie. Są kobiety, z którymi kontakt jest ograniczony: nie mówią, nie pokażą, o co im chodzi. A jedna z sióstr mówi: one wiele rozumieją. To osoby, którym należy się ogromny szacunek, traktowanie z godnością: w słowach, gestach. Widzę, będąc wśród nich, jak nasza radość, otwartość względem nich budzi ich ufność, serdeczność, jak pomaga w pielęgnacji ich i opiece nad nimi. Gdy poznałam je po imieniu, stały się mi jeszcze bliższe. Początkowe przerażenie: ”jak podołam”, odeszło szybko. Weszłyśmy w rytm tego domu, który wyznacza tutaj opieka nad kobietami: karmienie, przebieranie, mycie. Lubię uśmiech tych kobiet, ich śmiech, bawią mnie ich hasła, czuję ich wdzięczność, widzę jak chętnie z nami przebywają. Towarzyszymy kobietom w ich radości, smutku, strachu – w tych odczuciach wszyscy jesteśmy podobni. Kobiety potrzebują tak niewiele – czułości i otwartego serca, kogoś, kto spojrzy życzliwie, przytuli, pobędzie z nimi. Dla nich nie ważny jest świat materialny, (choć, jak wiele kobiet, cieszą się ładną bluzką, koralami na szyi). To mi pokazuje, że człowiek jest relacyjny. Za czym tęskni człowiek: za drugim człowiekiem, za dotykiem, realną obecnością. Doświadczenie obecności to siła, bezpieczeństwo, miłość, to mi tak namacalnie pokazują te kobiety. Nie tylko ja jestem dla nich, ale one też dla mnie. Bycie z kobietami uczy mnie łagodności, pokory w tym, co jest. Jesteśmy podobne, gdy z czułością, wypowiadamy słowo ”mama”. Wiele kobiet, nawet te, które niewiele mówi, często powtarza to słowo: „mama”. To takie wzruszające, że matka zawsze jest kimś najbliższym. To jest zapisane w głębi ich serca. Tutaj spotykam się z bogactwem ich serc. Jedna z kobiet mówi: „Nie mam mamy, ale mam Matkę Bożą, która jest w kaplicy”.

Nie wiem skąd te siły we mnie do pracy, to już kolejny dzień obowiązków po 12 godzin dziennie. Widzę to, jako dar. Ten czas teraz to takie ubogacenie dla mnie.

Cieszę się obecnością moich sióstr, z którymi wspólnie mogę tu być. Widzę jak radość bycia ze sobą sprzyja owocnej pracy, praca idzie płynnie, a przy niej mamy sporo radości. Tutaj wszelkie inne problemy bledną.

 

S.M. Dominika