Jest rok 1954. W tym czasie jestem na placówce w Ścinawce Średniej. We wspólnocie było nas siedem sióstr: sześć sióstr zajmowało się pielęgnacją chorych w ośrodku zdrowia, pracą w izbie porodowej, opieką nad starcami znajdującymi się na terenie ośrodka oraz pracą w terenie,  jedna siostra była zakrystianką.

 

Dzień 2 sierpnia 1954 zapamiętam do końca mojego życia. Był to dzień, w którym dowiedziałyśmy się o wysiedleniu. O godzinie 5:30 przyjechała samochodami pod nasz dom milicja, w tym czasie byłyśmy w kaplicy. Musiałyśmy od razu pakować się, miałyśmy na to około 2 godziny.  Byłyśmy przerażone i nie wiedziałyśmy dokąd nas wywożą. Pakowałyśmy się w pośpiechu. Towarzyszyło nam uczucie paniki i niepewności. Pytałyśmy się milicjantów, gdzie nas wywożą ale jedyną odpowiedź jaką  usłyszałyśmy, że wyjeżdżamy ,,na wczasy”.

Musiałyśmy spakować wszystkie nasze rzeczy: meble oraz inwentarz żywy (dwie krowy, dwie świnie, kury, kaczki). Najświętszy Sakrament kazali nam zanieść do kościoła. Dodam, że w tym czasie starsze osoby, które były z nami w ośrodku zdrowia zabrano do innego domu.

Po kilku godzinach od przyjazdu milicji jechałyśmy już w kierunku Wrocławia. Przywieziono nas do naszego domu macierzystego, gdzie spędziłyśmy noc. Następnego dnia zawieźli nas na Karłowice (dzielnica Wrocławia) do ojców Franciszkanów, gdzie przenocowałyśmy. Tam spotkałyśmy się z naszymi siostrami z innych placówek. Kolejnego dnia załadowano nas do trzech autobusów z napisem ,,WYCIECZKA”. W dalszym ciągu, nie wiedziałyśmy dokąd nas wywożą i z jakiego powodu, dlatego próbowałyśmy ponownie dopytywać milicjantów, którzy nas pilnowali, ale otrzymałyśmy tylko odpowiedź, że ,,jedziemy na miejsce przeznaczenia”, a później powiedzieli, że na Sybir. A więc myślałyśmy, że nas tam naprawdę wywiozą i gorąco modliłyśmy się o przetrwanie.

 

Podczas podróży, kilka razy zatrzymywaliśmy się w lasach, na krótki odpoczynek. Postoje te odbywały się pod kontrolą władz bezpieczeństwa, ponieważ bali się, że ktoś z nas ucieknie.  Do Otorowa, dotarłyśmy wieczorem 4 sierpnia 1954 r. wieczorem. Był to klasztor sióstr urszulanek, jednak na ten czas siostry opuściły swój klasztor. Jak przyjechałyśmy to już niektóre z naszych sióstr tam były. W sumie było nas tam 153.

Kazali nam poszukać pokoi i zajmować miejsca. Pokazali nam w pobliżu park, gdzie mogłyśmy wyprowadzić bydło.

Przez pierwsze trzy miesiące byłyśmy na utrzymaniu władz państwowych. Warunki były więzienne – nie mogłyśmy wychodzić poza teren obozu, za bramę, cały czas byłyśmy pod kontrolą milicji, na początku brakowało energii elektrycznej, ogrzewania, ciepłej wody. Nasze wyżywienie było bardzo skromne, warunki sanitarne nie najlepsze, panowała ciasnota (spało nas po kilkanaście w jednym pomieszczeniu).

 

Na terenie obozu była kaplica, w której codzienni modliłyśmy się wspólnie, rano i wieczorem. Ksiądz kapelan mieszkał na miejscu i codziennie odprawiał Mszę Świętą oraz  wieczorne nabożeństwa. Oprócz tego, duchową opieką objął nas miejscowy ksiądz dziekan z Pniew, z klasztoru sióstr urszulanek.

 

Po 3 miesiącach nakazano nam przymusową pracę na rzecz państwa pod nadzorem urzędników w ramach tzw. produktywizacji. Stworzono szwalnie i nakazano mam szyć w systemie akordowym, zmianowym, taśmowym. Szyłyśmy bieliznę, koszule, piżamy, wsypy, haftowałyśmy ,,patki” do mundurów kolejarskich oraz kapelusze i czapki, które szyłam ja. Darłyśmy pierze. Pracowałyśmy od 7 do 16 z godzinną przerwą. Pracowałyśmy cały czas pod nadzorem strażników. Za prace otrzymywałyśmy pieniądze, dzięki którym mogłyśmy utrzymać się aż do chwili rozwiązania obozu.

 

Podczas pobytu w Otorowie, nie miałyśmy żadnego kontaktu z rodziną ani z ludźmi z okolicy, ponieważ obóz był zamknięty. Niektóre z nas pracowały w PGR przy żniwach, wykopkach, oporządzaniu krów, świń, rozrzucaniu obornika, była to praca wykonywana wyłącznie pod kontrolą funkcjonariuszy urzędu bezpieczeństwa.

W obozie pracowali świeccy urzędnicy, którzy zajmowali się zaopatrzeniem oraz wydawali nam przepustki.

 

8 grudnia 1954 r. w obozowych warunkach świętowałyśmy stulecie naszego Zgromadzenia. Przez cały ten czas normalnie odbywały się śluby zakonne, jubileusze.

 

Pod koniec 1956 roku władze cywilne powiatu Szamotuły zawiadomiły nas o rozwiązaniu obozu i możliwości powrotu na miejsce poprzedniego pobytu. Wróciłam więc na swoją placówkę do Ścinawki Średniej.

W czasie naszej nieobecności, nasz dom, był w dalszym ciągu ośrodkiem zdrowia z izbą porodową. Początkowo otrzymałyśmy tylko jeden pokój, następne pokoje musiałyśmy odzyskiwać w wielkim trudzie, ponieważ były one zamieszkałe przez świeckich pracowników. Szczególnie nieprzyjemny, wręcz okrutny, okazał się dozorca domu, który uparcie nie chciał opuścić zajmowanych pomieszczeń.

Odzyskane przez nas pomieszczenia były zdewastowane, brudne, wszędzie były robaki (wszystkie pomieszczenia trzeba było odkażać). Musiałyśmy wszystko wyremontować same, ponieważ nikt nie chciał nam udzielić pomocy. Pracowałyśmy dzień i noc aby dom doprowadzić do stanu ponownego zamieszkania. Praca ta odbiła się na naszym zdrowiu, jednak codziennie dziękowałyśmy Bogu za to, że był przy nas, że dał nam siły do zniesienia tego wszystkiego.

 

 

S.M. Borgia Drobina