Świadectwo o uzdrowieniu

Świadectwo o uzdrowieniu

Dnia 26.03.2021r. w szpitalu w Gliwicach przyszła na świat nasza córka, Bianka. Na skutek komplikacji okołoporodowych u dziecka stwierdzono ostrą niewydolność krążeniowo – oddechową, zespół aspiracji smółki, zespół DIC, zapadnięte lewe płuco, ciężką zamartwicę urodzeniową. Bianca była reanimowana dwukrotnie: tuż po porodzie oraz w karetce w trakcie przewozu  na oddział intensywnej terapii noworodków do Zabrza. Stan zdrowia dziecka był bardzo poważny, lekarze zrobili wszystko co tylko mogli aby pomóc Biance, i nie byli w stanie nic więcej zrobić. Mówili: „Jesteśmy lekarzami, nie Bogiem. Proszę się modlić”.

Rodzice Bianki, dziadkowie, przyjaciele i inne osoby bliskie modliły się za Biankę. Poprosiliśmy o modlitwę Siostry z Klasztoru w Brzeziu i Bianka została objęta modlitwą
i włączona do Nowenny, do Służebnicy Bożej Siostry Dulcissimy. Dziadkowie pojechali do Brzezia na Jej grób, aby prosić za Jej pośrednictwem o wstawiennictwo do Boga o łaskę zdrowia i życia dla Bianki.

Codzienna modlitwa doprowadziła do tego, że po Wielkanocy Bianka odrzuciła respirator, zaczęła samodzielnie oddychać i rozpoczęła ciężką pracę o swoje życie. Stan dziecka nadal był ciężki, jednak lekarze stwierdzili, że to cud, iż dziecko przeżyło tak poważny stan
i należy dziękować Bogu. Z dnia na dzień stan się poprawiał i po miesiącu Bianeczka wyszła ze szpitala do domu, a my mogliśmy cieszyć się naszym dzieckiem.

Wierzymy, że to wstawiennictwo Siostry Dulcissimy i modlitwy doprowadziły do tego, iż Bianka jest z nami. Dziś cieszymy się naszą córeczką, którą czeka nadal długa droga, aby w pełni powrócić do zdrowia, nie zapominamy jednak o dalszej modlitwie poprzez wstawiennictwo Siostry Dulcissimy.

Prosimy o dalsze modlitwy. Bóg zapłać

Wdzięczni  Rodzice Bianki.

Racibórz, 30 maja 2021 r.

Siostry nauczyły mnie empatii do drugiego człowieka

Siostry nauczyły mnie empatii do drugiego człowieka

Mam na imię Magdalena i mam 35 lat. SIOSTRY MARYI NIEPOKALNEJ towarzyszyły w moim życiu od zawsze.  Już będąc w przedszkolu Siostra uczyła mnie katechezy. Będąc w szkole podstawowej s. Małgorzata prowadziła, taką małą wspólnotę ,,Dzieci Maryi” do której należałam. Pamiętam jak nosiłyśmy wtedy takie niebieskie pelerynki. Było nas około 25 dzieci. Uczestniczyłyśmy aktywnie na Mszach świętych – w okresie Wielkiego Postu prowadziłyśmy Drogę Krzyżową dla dzieci, kiedy był okres różańcowy, w październiku prowadziłyśmy różaniec, a w adwencie chodziłyśmy na roraty. Były to piękne  czasy.  Później, już jako nastolatka przez kilka lat jeździłam na rekolekcje dla dziewczyn do Barda Śląskiego albo Wrocławia, które organizowały Siostry (z niektórymi, które brały udział lub je prowadziły, mam kontakt do dziś). Czas rekolekcji wspominam bardzo dobrze. To był niesamowity czas, czas poznawania nowych osób, czas integracji z Siostrami i z innymi dziewczynami, czas poznawania życia Sióstr. Codzienne Msze święte,  adoracja,  były dla mnie niezwykłe, mogłam zbliżyć się i poznawać miłość Pana Jezusa, adorować Najświętszy Sakrament, napełniać się Bożą obecnością.  Jako nastolatka byłam także wolontariuszką w Zakładzie Opiekuńczo Leczniczym dla dzieci z niedorozwojem psychicznych i fizycznym, który prowadziły Siostry. Podczas odwiedzin dzieci, miałam również możliwość chodzenia do kaplicy aby pomodlić się, czasami modliłam się z Siostrami różaniec, brewiarz. Bardzo chętnie przychodziłam, aby spędzić czas z tymi dziećmi, pobawić się, przytulić, umilić im czas, dać im trochę miłości, której im brakowało, ponieważ często nie mieli oni rodziców, którzy by ich odwiedzali. Okres ten był piękny a zarazem trudny, ponieważ wiele z tych dzieci było bardzo ciężko chorych, ale każde było piękne, bo przecież było dzieckiem Boga.  To właśnie stamtąd, z tego wolontariatu u Sióstr, wzięło się u mnie, moje powołanie do pracy z chorymi ludźmi. Obecnie pracuje  jako opiekun medyczny już 13 lat. Choć nieraz w mojej pracy jest ciężko, daje mi ona wiele satysfakcji ponieważ mogę pomóc drugiemu człowiekowi, który jest w potrzebie, zaopiekować się nim, uśmiechnąć, porozmawiać, zrobić wszystkie czynności pielęgnacyjne, których oni sami, często nie są w stanie zrobić samodzielnie.Tak naprawdę nie doceniamy tego co mamy dopóki sami nie znajdziemy się na miejscu ludzi chorych, po wypadkach czy udarach….  Moje życiowe motto brzmi: ,,Traktuj drugiego człowieka tak jakbyś sam/sama chciał/a być traktowana”, dlatego staram się otaczać troską powierzonych mi ludzi w taki sposób, w jaki sama chciałabym być traktowana, gdybym zachorowała i potrzebowała nieustannej opieki. Bardzo cieszę się, że w moim życiu miałam  możliwość poznania  Sióstr Maryi Niepokalanej. Kiedyś nawet myślałam żeby zostać siostrą zakonną J jednak odkryłam, że moim powołaniem jest życie w małżeństwie. Z perspektywy czasu, widzę, że to wszystko czym ,,nasyciłam się”, jako dziewczynka, później jako nastolatka poprzez uczestnictwo w rekolekcjach, które organizowały Siostry, udział w wolontariacie, emanowało na moje dalsze życie. Siostry bardzo dużo mnie nauczyły, szczególnie cierpliwości i empatii do drugiego człowieka.   Dużo osób zadaje mi takie pytanie: ,,Madzia skąd ty bierzesz swój optymizm,  zawsze jesteś taka uśmiechnięta”. Tak naprawdę, dużo daje mi wiara oraz moja praca jaką wykonuje. Jestem osobą wierzącą i nigdy  nie zmieni się to!! Cieszę się  każdym nowym, danym mi dniem.  MIŁOŚĆ PANA JEST WIELKA! i  nieraz już doświadczyłam Jego obecność w  moim życiu. Czasami narzekamy, że coś nam nie wyszło…że nie mamy czegoś. A czy zastanawiamy się ,, Czy jest, to aż tak ważne? Czy dobra materialne, aż tak się liczą? Czy stanowiska, wykształcenie stanowi o mojej wartości? Jezusa, kiedy brał krzyż na swoje ramiona – nikt nie pytał się  czy chce go  wziąć. On wziął krzyż i umarł potem za nasze grzechy. ON nie narzekał, że Mu ciężko, że Mu źle.  PAMIĘTAJMY o  tym, że to co dla człowieka wydaję się niemożliwe u Boga wszystko jest możliwe.

MAGDA

Od artykułu do uzdrowienia

Od artykułu do uzdrowienia

Jestem dziennikarką katolickiej gazety. Ze Sługą Bożą s. Dulcissimą Hoffmann zetknęłam się zawodowo -po prostu pewnego dnia poproszono mnie w redakcji o napisanie tekstu o tej pobożnej zakonnicy ze Śląska. Redakcja wyszła w ten sposób na przeciw prośbie s. Małgorzaty ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, która zajmuje się propagowaniem osoby s. Dulcissimy. Ja także należałam do osób, które wcześniej o Słudze Bożej nie słyszały. Nawet nie za bardzo chciałam podejmować ten temat, ponieważ uważałam, że lepiej opracuje go koleżanka, uchodząca za specjalistkę od propagowania pobożnych zakonnic, co ja nie za bardzo „czuję”. Koniec końców temat przypadł mi i rozpoczęłam pracę nad tekstem.

Już po pierwszym przejrzeniu strony dulcissima.pl poczułam dużą sympatię dla sympatycznej Heleny Hoffmann, spoglądającej na mnie bystrym i przeszywającym wzrokiem z licznych zdjęć zamieszczonych w Internecie. Ujęła mnie dojrzałość tej młodej dziewczyny w przyjmowaniu ciężkiej choroby, jak i poruszył mnie lokalny kult jej osoby i powszechne w Brzeziu przekonanie o jej świętości. Rzuciły mi się w oczy także liczne świadectwa łask i uzdrowień za jej wstawiennictwem.

W tym czasie prywatnie przeżywaliśmy w rodzinie nerwowy okres oczekiwania na wyznaczenie terminu operacji uszkodzonego nerwu łokciowego naszej najstarszej córki, Marysi. Gdy zobaczyłam na stronie dulcissima.pl skrzynkę intencji od razu umieściłam tam prośbę o modlitwę w intencji szybkiego wyznaczenia terminu operacji i jej pomyślnego przebiegu. Przeszła mi przez głowę myśl, że może coś głębszego jest w tym, że to właśnie ja otrzymałam w redakcji ten temat… O modlitwę poprosiłam też s. Małgorzatę, z którą rozmawiałam tego dnia na potrzeby powstającego artykułu i w ten sposób Siostry ze Zgromadzenia Maryi Niepokalanej z Brzezia włączyły córkę w swoją nowennę przez wstawiennictwo s. Dulcissimy. Już na drugi dzień po popołudniu ze szpitala przyszła informacja o wyznaczonym terminie operacji. Poinformowałam o tym od razu s. Małgorzatę, bo nie miałam wątpliwości, że s. Dulcissima miała w tym swój udział. I my i Siostry nadal modliliśmy się przez wstawiennictwo s. Dulcissimy o zdrowie dla Marysi. Wydrukowałam duże zdjęcie s. Dulcissimy z czasu, gdy była postulantką, postawiłam je na stole, by i w ten sposób Siostra towarzyszyła nam w tym czasie. Ja osobiście mocno i natrętnie uczepiłam się s. Dulcissimy, bo powracała do mnie myśl, że to jakiś dar z nieba, że prośbę o artykuł o niej otrzymałam właśnie w tym momencie…

Cztery dni po tym, gdy wyznaczono nam termin operacji, s. Małgorzata przesłała mi zdjęcia s. Dulcissimy do wykorzystania w gazecie, a odnosząc się w mailu także do zdrowia Marysi napisała: „Kilka razy pojawiła się we mnie myśl >nie zdziwiłabym się, gdyby Marysia nie potrzebowała operacji<. Niech Pan Bóg prowadzi, a Dulcissima … wyprasza co trzeba…”. Nie za bardzo zwróciłam uwagę na te słowa, prócz tego, że pomyślałam, że wiara s. Małgorzaty jest wielka… Dalej gorliwie i z wiarą odmawiałam nowennę, ale intencją były jedynie dobre owoce operacji…

Następnie wypadki potoczyły się błyskawicznie. Maila od s. Małgorzaty z uwagą, że operacja może nie być potrzebna otrzymałam w poniedziałek, we wtorek byłyśmy z córką u nowego rehabilitanta, który w pewnym momencie poprosił ją o pokazanie, jakie ćwiczenia wykonywała wcześniej na dłoń, bo w związku z uszkodzeniem nerwu nie była w stanie przywodzić, odwodzić i prostować palców IV i V. Jakież było moje zdziwienia, gdy Marysia rozłożyła swobodnie wszystkie palce dłoni, które były niemal całkowicie proste. Dodatkowo dotknęło mnie to, że rehabilitant w tym momencie rzucił uwagę: „To nie jest tak źle z tą Twoją ręką, Ktoś nad Tobą czuwa, bo po takich wypadkach jest często gorzej”. Przed operacją niemal codziennie oglądałam dłoń córki, prosiłam, by pokazywała mi, jak prostuje i odwodzi palce, bo bałam się pogorszenia stanu przed operacją. Tak swobodnych ruchów Marysia nie była w stanie wykonywać.

Po wyjściu od rehabilitanta obejrzałam dłoń córki i utwierdziłam się, że mamy do czynienia z wyraźną poprawą, co wskazywałoby także na poprawę stanu samego nerwu. Ale biorąc pod uwagę, że różne rzeczy już widziałyśmy i ja i córka – czasem dostrzegałyśmy jakieś postępy, a potem badania tego nie potwierdzały, z ostrożnością podeszłam do całego wydarzenia. Postanowiłam odczekać jeszcze dzień, dwa i dopiero wtedy powtórzyć badanie nerwu u neurologa. Sama Marysia nie była przekonana, czy powtarzać to badanie, bo jak stwierdziła – zapewne, nic się nie zmieniło, a ja mam nie opowiadać wymysłów o tym, że może operacja nie będzie potrzebna, bo operacja na pewno będzie.

W czwartek zarejestrowaliśmy się na kolejne badanie EMG u neurologa. Wchodziłam do gabinetu z przysłowiową „duszą na ramieniu”, bo bałam się rozczarowania związanego z niekorzystną diagnozą. Jednak ku naszemu ogromnemu szczęściu badanie wykazało znaczną poprawę stanu uszkodzonego nerwu, na tyle dużą i na tyle szybką (minął zaledwie miesiąc od poprzedniego badania, które było wskazaniem do operacji), że od razu lekarz stwierdził, że odradza operację, bo nerw zaczął się skutecznie regenerować. Także konsultacja u neurochirurga, który miał operować córkę potwierdziła, że w tej sytuacji operacja jest absolutnie niewskazana, a nerwowi należy dać czas na dalszą regenerację.

Właściwie cały czas nie do końca dociera do nas nie tyle fakt takiej poprawy uszkodzonego nerwu, ale okoliczności, w jakich do tego doszło. Całą rodziną nawiedziliśmy już grób s. Dulcissimy, by dziękować za otrzymane łaski i dzielimy się z innymi już także trochę „naszą” kochaną s. Dulcissimą. Ona sama do nas przyszła, rozpaliła nasze serce wielką sympatią ku sobie oraz wiarą, że może nam pomóc i w kilka dni odmieniła nasze życie o 180 stopni. Dziękujemy Ci s. Dulcissimo!

Beata z rodziną

Bądźcie jedno!

Bądźcie jedno!

Podczas jednej z medytacji nad tekstem z Ewangelii według św. Jana zwróciłam uwagę na zapisane tam zdanie: „I powstało w tłumie rozdwojenie z Jego powodu”, (J 7, 43). Pracowało we mnie to Słowo w kontekście Roku Jedności przeżywanego aktualnie w naszym Zgromadzeniu. Zobaczyłam jedność i podziały przewijające się przez historię zbawienia, przez historię ludzkości, przez każde ludzkie serce. Dostrzegłam, wielkie pragnienie samego Jezusa wypowiedziane do Ojca w modlitwie na krótko przed męką „aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał”,(J 17, 21). Jedność uczniów jest wymownym świadectwem o miłości Boga do człowieka. O Miłości, która wie „co się w człowieku kryje”, (J 2, 25b) i zdecydowanie zmierza ku temu „aby rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno”,(J 11,52). Podobnie nasza jedność we wspólnotach i dziełach przez nas prowadzonych jest świadectwem obecności Boga tu i teraz.

W to wielkie pragnienie jedności wpisana jest prawda o grzechu, który od zarania dziejów ludzkości wprowadza podziały, (Rdz 3, 1n). Oddziela człowieka od Boga. Wprowadza niezgodę nawet między najbliższymi sobie osobami. Burzy harmonię z przyrodą i dotyka samego serca człowieka czyniąc w nim głębokie pęknięcie najpierw grzechu pierworodnego, a z biegiem czasu grzechów osobistych… Często zewnętrzne podziały są jedynie obrazem tego, co dzieje się w ludzkich sercach, duszach i umysłach. Zwrócił  na to uwagę św. Paweł pisząc o tym, jak grzech wpływa na sposób myślenia: „Ponieważ, choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali, lecz znikczemnieli w swoich myślach i zaćmione zostało bezrozumne ich serce.  Podając się za mądrych stali się głupimi”,(Rz 1, 21 – 22). Jednocześnie ten sam Apostoł boleje nad swoim wewnętrznym rozdarciem mimo całego oddania w służbie Ewangelii: „Nieszczęsny ja człowiek, któż mnie wyzwoli z ciała co wiedzie ku śmierci?”, ( Rz 7, 24). W tych słowach uznaje własną grzeszność, nie tylko z pierwszego etapu życia jako gorliwy faryzeusz, ale i po przyłączeniu się do wspólnoty Kościoła. Ileż w tym pokory, ileż w tym prawdy…

Podczas biblijnych i życiowych rozważań nasunęły mi się też słowa z Listu do Efezjan
o dwóch rodzajach ludzkości podzielonych murem wrogości, który zburzył Jezus w ten sposób czyniąc z nas jedno (por. Ef 2, 14 – 16). I choć mowa jest tam o Żydach i poganach,
Słowo natchnione jest aktualne i również dotyczy człowieka współczesnego, a jestem nim ja i Ty. Wrogość, podbudowana lękiem – najczęściej o siebie, urazami, czy brakiem przebaczenia, ciągle utrudnia budowanie dobrych relacji międzyludzkich, na których opiera się jedność. Dotyczy to również relacji z sobą samym, a także do Pana Boga.

Tym, który leczy rany naszych serc złamanych i nie gasi knotka o nikłym płomyku
(por. Iz 42, 3), który uczy budować mosty zamiast wznosić mury jest Jezus Ukrzyżowany
i Zmartwychwstały. Jego Serce też jest zranione, ale przez nasz grzech – mój i Twój.
On pozwolił je sobie zranić, przebić, otworzyć. I tak jak do św. Tomasza, tak i do nas kieruje zaproszenie: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!”,(J 20, 27). A wiara czyni cuda. Cuda dzieją się i dziś. Jedność w różnorodności również do takich cudów należy. Dotykając Serca Jezusa, trwając przy Nim, w Nim się zanurzając doznajemy uzdrowienia naszych podzielonych
serc i… wypełniamy testament Księdza  Założyciela: „Starajcie się o jedność”.

Najbliższa Sercu Syna jest Matka. To pod Jej Niepokalanym Sercem kształtowało się ludzkie Serce Boga, jednoczące dwie tak różne natury. Niech więc Ona, która jest i naszą Matką, Matką Kościoła, uprosi nam łaskę jedności wewnętrznej, to jest jedności z Bogiem przez życie w łasce – w wolności od grzechu zwłaszcza tego zamierzonego, planowanego, chcianego. Niech uprosi nam też dar jedności z ludźmi, jedności siostrzanej przez „miłość Bożą rozlaną w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany”, (Rz 5, 5).

 

S.M. Michaela Musiał

Urodzona u naszych sióstr

Urodzona u naszych sióstr

Urodziłam się w Berlinie 12 września 1937 roku, o godzinie dziewiątej, w niedzielę.

Jestem jedynaczką.

Rodzice po pierwszej wojnie światowej, wyemigrowali z Polski pod Berlin, do miejscowości Burgwall. Tam mięliśmy duży sklep, w którym było wszystko: jedzenie, zabawki, pościel. Zawsze chętnie w nim przebywałam. Pamiętam, że do sklepu przychodzili nie tylko Polacy, ale również Żydzi, Rosjanie i Niemcy.

Kiedy miałam 4 lata mój ojciec został rozstrzelany. Po tej sytuacji wujek zabrał mnie  i mamę do Polski, w okolice Chojnic. Zamieszkaliśmy w miejscowości Lipka (powiat Złotów), gdzie spędziłam późniejsze dzieciństwo i lata młodzieńcze.

Jak miałam 8 lat moja mama wyszła drugi raz za mąż.

Ponieważ rodzice nie chcieli mieszkań w Lipce, wyprowadziliśmy się do Słupska. Tam ukończyłam szkołę podstawową. Jako nastolatka zaczęłam pracować razem z mamą, sprzątając salki katechetyczne przy parafii. Dorabiałam także sprzątając gabinet dentystyczny oraz salki u Sióstr Kanoniczek.

Na rok wyjechałam do Chojnic, do pensjonatu dla dziewcząt, który prowadziły Siostry Franciszkanki od Męki Pańskiej. Było tam siedemdziesiąt dziewczyn.  Tam zdobywałyśmy wiedzę z zakresu dobrego wychowania. Siostry uczyły nas właściwego zachowania się przy stole i w różnych miejscach, wykonywałyśmy różne prace ręczne, uczyłyśmy się gotowania. Później wróciłam do domu rodzinnego.

Od lat dziecięcych chciałam zostać siostra zakonną. W Słupsku, gdzie mieszkałam z rodzicami były siostry, jednak nie chciałam iść do żadnego zgromadzenia, które było blisko domu rodzinnego, tylko wyjechać gdzieś dalej.

Jak miałam około dwudziestu lat, w gazecie ,,Przewodnik Katolicki” znalazłam adres do naszych sióstr. Wtedy powiedziałam mojej mamie, że chcę iść do klasztoru. Mama przyjęła tą informację bardzo spokojnie, powiedziała nawet tak: ,,Jak moja kuzynka poszła do klasztoru to i ty też możesz iść, ona była jedynaczką i ty jesteś jedynaczką.”

Widać było, że dla mamy była to radosna wiadomość, dlatego postanowiłam napisać list na znaleziony adres. Mama go przeczytała, wyraziła zgodę na jego wysłanie i wtedy zobaczyła kopertę z adresem, na który miał być wysłany list. Po chwili zastanowienia powiedziała tak: ,,To ty idziesz do tych sióstr, u których ja ciebie urodziłam”.

Byłam zaskoczona tym co powiedziała mama, nie rozumiałam tego i widząc moje zdziwienie, opowiedziała mi jak to było kiedy miałam się urodzić: ,,Niedaleko naszego domu w Burgwall były Siostry Elżbietanki i kiedy dostałam bóli porodowych, pojechałam do nich, ponieważ miały one porodówkę. Niestety ze względu na to, że nie miały już miejsca w szpitalu, nie przyjęły mnie, dlatego pojechałam 50 kilometrów dalej, aż do Berlina. Tam znalazłam porodówkę u Sióstr Maryi Niepokalanej. I tam właśnie u nich przyszłaś na świat.”

I tak dowiedziałam się, że zostałam urodzona w Berlinie u naszych sióstr, do których chciałam wstąpić już jako dorosła dziewczyna. Bóg prowadzi nas niesamowitymi drogami.

* * * *

Moja mama nauczyła mnie przebaczać, dziękować, przepraszać i modlić się, i nie czuć do drugiej osoby urazów. Powtarzała, że ma być się zawsze zjednanym, pomimo tego, że każdy z nas jest inny. Mam zawsze modlić się i przebaczać.

Tego mnie nauczyła moja mama i to próbowałam wprowadzać w życiu zakonnym, i tego życzę dla każdej z nas na ten Rok Jedności w naszym Zgromadzeniu.

 

S.M. Kryspina

„Oczy Księdza Założyciela”

„Oczy Księdza Założyciela”

Dość często zdarza mi się, że czyjeś bardzo zwyczajne, bezwiednie rzucone zdanie staje się powodem głębszej refleksji. Nie inaczej było też w przypadku, który opiszę. A był to zwykły, prosty dialog ze starszą Siostrą z mojej Wspólnoty, której pamięć czasami miewa luki. Patrząc na obrazek z wizerunkiem naszego Księdza Założyciela zapytała mnie tak: „Siostro, a ten nasz Założyciel to miał okulary? Bo nie widzę”. Ja na to odpowiedziałam, że nie miał. Siostra po chwili namysłu mówi tak: „Aha…no to miał dobre oczy. To dlatego jest naszym Założycielem. Bo miał dobre oczy”. Rozmyślań na ten temat miałam na kilka tygodni. Wyciągnęłam dla siebie trzy wnioski.

Po pierwsze: Ksiądz Założyciel miał dobry wzrok (nie o fizycznie dobry wzrok mi chodzi oczywiście), tzn. widział dużo. Na pewno więcej niż ja. Widział ogrom potrzeb i biedy (niekoniecznie materialnej) ludzi mu współczesnych. Sama sobie zadaję pytanie o to, czy wysilam wzrok, aby widzieć coś więcej, niż mój mały, bezpieczny światek (mój przysłowiowy „koniec nosa”)? Czy widzę zmieniające się potrzeby, problemy i „biedy” ludzi mi współczesnych? Czy nie zastanawiają mnie puste oczy ludzi w tramwaju i ich uszy zapchane słuchawkami? Czy nie wzbudza niepokoju uśpienie rozumu u wielu młodych ludzi? Czy nie martwią bardzo wyraźne podziały w społeczeństwie, w rodzinach, wspólnotach? Czy widzę coś więcej w takich codziennych obrazkach? Czy szukam przyczyn? Ksiądz Jan widział więcej, szerzej, głębiej. Dlatego odpowiedział adekwatnie do potrzeb sytuacji…i nowatorsko jak na XIX wiek. A ja? Z przykrością stwierdzam, że najczęściej łatwiej mi iść moimi utartymi, sprawdzonymi schematami i nie pytać Jezusa: „Co Ty byś zrobił?”

Po drugie: Ksiądz Schneider miał dosłownie „dobre oczy”. Czy i ja mam dobre oko, „Boże oko”? Czy staram się widzieć drugiego człowieka Bożym wzrokiem? Czy widzę w nim piękno i dobro dziecka Bożego? Przecież wszystko, co stworzył Bóg było dobre. Czy pomagam ludziom odkopać to światło, z którym przyszli na świat? Przecież to światło tak usilnie walczy w każdym z nas, aby do reszty nie zagasnąć… Czy osłaniam ten tlący się knotek? Nie tylko w  drugim człowieku, ale i w sobie?

Po trzecie: miał „światłe oczy serca” i wiedział „czym jest nadzieja, do której Bóg wzywa, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych i czym przeogromna Jego moc względem nas wierzących – na podstawie działania Jego potęgi i siły.” (Ef 1,18-19). Dawał innym to, co miał, czyli mocną wiarę, nadzieję i miłość – wewnętrzną pewność Bożego Miłosierdzia…darmowego, dla każdego bez wyjątku. To mi przypomina prostą zasadę: dajesz to, co masz w sobie. Co ja daję innym? Jeśli nie mam w sobie światła, to jak oświetlę drogę do Boga innym?

Każde dziecko przejmuje część cech swoich rodziców i uczy się od nich przez przykład. Czy jestem prawdziwą duchową córką Ks. Schneidera? Czy przejęłam jego dziedzictwo? Daleko mi jeszcze do tego.  Ze wzrokiem też chyba u mnie słabo, więc konieczne leczenie u BOSKIEGO OKULISTY…

 

S.M. Franciszka Jarnot