Wspomnienia z wakacji w Rzymie

Wspomnienia z wakacji w Rzymie

Jestem już drugi raz na wakacjach w Rzymie. Ktoś mógłby zapytać, dlaczego Rzym? Czy nie ma innych miejsc na odpoczynek? Otóż są. I to my wybieramy a mój wybór był właśnie taki. W  Rzymie odnajduję to co stare i to co cały czas jest nowe i trwa. Miasto Rzym pokazuje oblicze imperium i jego wielkość, potęgę, majestat i siłę.  Imperium, które upadło i pozostało tylko w podręcznikach i zabytkach. Nic ziemskiego nie trwa wiecznie. Tylko Królestwo Jezusa jest wieczne, ale nie jest z tego świata. Imperium upadło a wiara w Syna Bożego TRWA. Drugie oblicze Rzymu to miejsce, gdzie znajduje się około 1000 kościołów, gdzie każdego dnia, tak blisko siebie, odbywa się przyjście Boga w Eucharystii. W państwie watykańskim mogę poczuć swoją przynależność do powszechnej wspólnoty Kościoła. Należę do wyznawców Jezusa Chrystusa, tu jest moje miejsce w Kościele, gdzie  władza ludzka uniża się przed władzą Boską. Papież podlega Bogu i w Jego imieniu głosi Ewangelię. My wszyscy jesteśmy  dla siebie braćmi i siostrami a większą władzę ma ten kto służy. Nasze przełożone w jedności z Kościołem służą wspólnotom a wspólnoty wspierają przełożone.  To wspaniałe, że w takim miejscu jak Rzym znajduje się nasz dom zakonny. Czuję się tu mile widziana i zawsze przyjęta sercem. Międzynarodowa wspólnota inspiruje mnie do poszukiwania słów komunikacji a tym samym do poszerzania horyzontów myślowych. Według  mnie niewiele potrzeba, aby tworzyć dobrą wspólnotę:

– najpierw chcieć ją mieć

– chcieć z nią być (wspólne chwile)

– chcieć w niej być (gdy dzielę się sobą)

Życzę, żeby każdej z nas chciało się tworzyć wspólnotę.

S.M. Sylwia Frączek

Piąta prośba

Piąta prośba

Każdego dnia kilka razy odmawiamy Modlitwę Pańską. Zapewne wielokrotnie rozważałyśmy jej treść słuchając, czytając czy medytując to, co Pan Jezus nam w niej pozostawił i do czego zaprasza swoich uczniów. Szczególną uwagę od jakiegoś czasu zwracam jednak na piątą prośbę, która ma charakter warunkowy i dotyka istoty chrześcijaństwa: I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.

Temat przebaczenia związany jest mocno z miłosierdziem. Przebaczenie jest jednym ze sposobów okazywania miłosierdzia. Powiedziałabym, że jednym z bardziej wymagających sposobów… Ufam, że każdy doświadczył w swoim życiu jego uzdrawiającej mocy. Przebaczenie otrzymywane ze strony najbliższych uczy nas już od dzieciństwa okazywania miłosierdzia innym ludziom, a także samemu sobie. Osoby, które nie potrafią okazywać miłosierdzia sobie samemu mają zazwyczaj trudności w okazywaniu go drugiemu człowiekowi, co utrudnia budowanie relacji społecznych, wspólnotowych. Przebaczenie służy naszemu ludzkiemu i chrześcijańskiemu rozwojowi. Upodabnia nas do Chrystusa, który zapraszał swoich uczniów do miłości nieprzyjaciół (zob. Mt 5, 43 – 48). Jezus sam dał jej przykład kiedy umarł na krzyżu za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami (Rz 5, 8) i modlił się w agonii Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34a). Najczęściej doświadczamy przebaczającej miłości od Boga w sakramencie pokuty i pojednania. Dobrze przeżyta spowiedź pozwala nam naprawiać relacje z tymi, którzy wobec nas zawinili lub którzy przez nas ucierpieli… Przebaczenie wymaga wzniesienia się ponad osobiste urazy, żale czy tak naturalną lecz bardzo pierwotną chęć odwetu, która w istocie nie pomaga ale napędza mechanizm zła. W przypowieści o nielitościwym dłużniku Pan Jezus zaprasza do tego, aby przebaczać z serca (zob. Mt 18, 35), a nie tylko powierzchownie. Serce stanowi w Biblii siedlisko uczuć i woli, jest centrum człowieczeństwa. Przebaczenie wymaga wiary i zaufania Bogu, choć nie oznacza rezygnacji z poczucia sprawiedliwości i oczekiwania restytucji. Podczas procesu przed Annaszem Jezus uderzony przez sługę arcykapłana zadaje mu pytanie: Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz? (J 18, 23). Tymi słowami Jezus dotyka sumienia, pobudza do refleksji człowieka zabiegającego o ludzkie względy. Uczy nas w ten sposób troski o dusze osób, które nas skrzywdziły. Ta troska zakłada modlitwę, o ile to możliwe także rozmowę, a w razie konieczności pomoc winowajcy.

Osobiście wiele razy przekonałam się, że przebaczenie buduje wspólnotę. Należy do jej fundamentalnych zasad. Okazywane w sposób naturalny pomaga pokonywać trudności, których nie brak na co dzień. Przebaczenie zawsze jest możliwe. Prowadzi ku wewnętrznej wolności nawet w trudnych okolicznościach i pomaga do pełniejszego zjednoczenia z Jezusem. Przebaczenie otrzymywane od wspólnoty zbliża nas do siebie i otwiera na różnorodność myślenia, reagowania, postrzegania rzeczywistości. Przebaczenie wreszcie łączy się z łagodnością, którą papież Franciszek w Adhortacji apostolskiej o powołaniu do świętości w świecie współczesnym Gaudete et exultate określa jako styl Jezusa (zob. nr 71).

S.M. Michaela Musiał

Jak z krawcowej zostałam pielęgniarką i cud Madonny dell’Arco

Jak z krawcowej zostałam pielęgniarką i cud Madonny dell’Arco

Chciałabym podzielić się pewną historią, która wydarzyła się, gdy pracowałam w szpitalu w Neapolu. Moją opowieść rozpocznę od tego jak to się stało, że zostałam pielęgniarką, wyjechałam do Włoch i o cudzie na oddziale szpitalnym.

 

Do Zgromadzenia wstąpiłam mając 20 lat. Rozpoczęłam kandydaturę. Bardzo dobrze pamiętam jedne z pierwszych słów, które powiedziała do mnie  wtedy Matka Genezja: ,,Kandydatka będzie pielęgniarką”. Słowa te zapadły mi bardzo w pamięć, jednak z czasem zdążyłam o nich zapomnieć…. ale Matka Genezja o nich nie zapomniała.

Rozpoczęłam nowicjat. W tym czasie miałyśmy różne wykłady. Przyjeżdżała też do nas  jedna siostra z Katowic (imienia nie pamiętam), która uczyła nas jak  robić zastrzyki i jak wykonywać podstawowe czynności pielęgnacyjne przy chorych.

Będąc w drugim roku nowicjatu, zostałyśmy poinformowane, że mają wywieźć siostry do Otorowa koło Szamotuł, do obozu pracy. Pamiętam jak Matka Genezja, podjęła wtedy decyzje, żeby rozebrać nowicjuszki ze strojów zakonnych, aby je uchronić przed wywiezieniem. Swoje rzeczy osobiste miały wywieźć do domów rodzinnych. Także ja miałam spakować swoje rzeczy, wywieźć do domu rodzinnego i w świeckim ubraniu przyjechać do wspólnoty sióstr w Nysie.  I tak też zrobiłam.

Siostry w Nysie przyjęły mnie życzliwie. W niedługim czasie ubrały mnie w habit, który był po zmarłej siostrze. Chociaż nie pasował on na mnie i był dla mnie za duży, byłam szczęśliwa, że mogłam go ponownie nosić. Niestety nie cieszyłam się nim długo, ponieważ niebawem pod drzwi furty ktoś podrzucił nam list z informacją, że chcą i nas wywieźć do obozu pracy, a więc znowu kazali mi się rozebrać. Powtórzyło się to chyba ze trzy razy, kiedy mnie tak ubierali i rozbierali, ale wiedziałam, że to jedyny sposób, aby mnie uratować przed wywózką.

 

W Nysie była siostra Herezwita, która prowadziła kurs krawiecki dla dziewcząt. Ponieważ  ja uczyłam się już szycia jako nastolatka w szkole gospodarczej, zaczęłam jej pomagać w nauce szycia. Po roku pobytu w Nysie, Matka Genezja ,,przypomniała sobie” to co mi powiedziała kiedy byłam kandydatką i dlatego przeniosła mnie do Jaszkotla.  Tam oprócz pracy w zakładzie, jeździłam do chorych po wioskach robić im zastrzyki. Z Jaszkotla wyjechałam na dwa lata do szkoły pielęgniarskiej do Warszawy. Po ukończeniu szkoły wróciłam ponownie do Jaszkotla. Następnie miałam przeniesienie do Ścinawy, gdzie siostry pracowały w Ośrodku Zdrowia: na izbie porodowej, w punkcie szczepień i w gabinecie zabiegowym. Tam miałam zostać przełożoną.  Pamiętam jak było mi żal opuszczać Jaszkotle i kiedy wysiadłyśmy z pociągu z siostrą Heleną, która mnie odwoziła, zauważyła, że jestem smutna, bo jechałam w nieznane, nie wiedziałam z kim będę pracować. Zaczęła mi pokazywać walory tego miejsca, mówiąc: ,,popatrz jak tu ładnie, tu strumyk płynie, ptaki tak ładnie śpiewają” a ja wtedy odpowiedziałam: ,,ale to takie obce”. Ale Bóg był ze mną. Rozpoczęłam pracę w punkcie szczepiennym oraz jeździłam po wioskach do ludzi chorych. Do obsługi było 15 wiosek. Pracowałam tam 10 lat.

 

Rok 1972. Do dziś słyszę dźwięk dzwonka telefonu i głos w słuchawce, który mówi: ,,Siostro Wincencjo pojedziesz do Włoch. Szykuj się i to szybko, ponieważ tam dyrektor szpitala chce aby przyjechała jedna siostra do pracy na oddziale w szpitalu”. Nie ukrywam, że było mi żal wyjeżdżać, ponieważ zżyłam się z siostrami i z ludźmi. Nie znałam przecież języka włoskiego i jechałam ponownie w nieznane.

Jak już wspomniałam przyjechałam do Neapolu nie znając języka włoskiego. Rozpoczęłam pracę w szpitalu, ludzie przyjęli mnie bardzo życzliwie. Wspierali mnie, żebym się nie przejmowała nieznajomością języka tylko uczyła się cierpliwie, choćby dwa słowa dziennie a za jakiś czas będę mówić perfekcyjnie. I tak też robiłam. Pomimo nieznajomości języka, od razu rozpoczęłam pracę na oddziale  i tylko dzięki opiece, i pomocy Boga, nie popełniłam żadnego błędu.

Ludzie ze szpitala lubili pracować z nami – siostrami, dawali nam to odczuć nie jeden raz. Mieli do nas zaufanie. Zwierzali nam się z różnych swoich problemów rodzinnych, małżeńskich, a my te wszystkie sprawy oddawałyśmy Bogu na modlitwie.

 

Podczas mojej pracy w szpitalu, wydarzył się pewien cud, o który pragnę opowiedzieć.

Pewnego dnia na oddziale, na którym pracowałam przebywała kobieta, która urodziła chłopczyka. Po porodzie stan jej zdrowia zaczął się pogarszać. Miała tzw. eklampsje (jest to rzucawka, która pojawia się jako drgawki lub utrata przytomności u kobiet w ciąży lub po porodzie). Stan ten utrzymywał się dwa tygodnie, wpadała w śpiączkę, nie reagowała na nic.  Lekarze nie dawali jej szans na przeżycie. Było mi bardzo żal tej kobiety, dopiero co  urodziła  swoje pierwsze dziecko i miała niedługo umrzeć. Codziennie przychodziła do niej położna, która wykonywała przy niej czynności pielęgnacyjne. Któregoś dnia spotkałam się z nią w sali tej pani. Zapytałam się ,,czy ta pacjentka naprawdę umrze?”. Ona odpowiedziała mi, że ,,nie ma dla niej już ratunku”. Wtedy powiedziałam położnej, że mam olejek z cudownego miejsca z Sant’Anastasia, w którym jest obraz Matki Bożej dell’Arco, i chcę nim namaścić chorą. (Wspomnę tyko, że ojcowie Dominikanie, którzy opiekują się tym sanktuarium w dzień odpustu zawsze święcą oleje, które ludzie mogą sobie zabrać.)

 

Zaproponowałam też wspólną modlitwę w intencji: albo niech Bóg da jej spokojną śmierć albo przywróci jej zdrowie. Ona chętnie się na to zgodziła. Pamiętam jak z jednej strony łóżka uklękłam ja, a z drugiej położna. I tak, jak to się wykonuje przy namaszczeniu chorych, zrobiłam tej chorej kobiecie tym olejkiem krzyżyk na czole, na rękach i na stopach.

Nasza modlitwa nie trwała długo. Po chwili ta pani otworzyła oczy i usiadła na łóżku.  Rozpłakałyśmy się. Po kilku dniach wróciła do domu z dzieckiem.

Matka Boża uratowała ją.

Było to jedno z najbardziej poruszających wydarzeń, które przeżyłam w przeciągu 21 lat pracy w neapolitańskim szpitalu. Czas ten wspominam bardzo dobrze i z wielkim sentymentem.

S.M.Wincencja Wróbel

 

* * *

 

 

Początek kultu Matki Boskiej z tytułem Madonna dell’Arco wiąże się z epizodem, który miał miejsce 6 kwietnia 1450 r., w Poniedziałek Wielkanocny, w Sant’Anastasia (dziś w prowincji Neapol).

Na skraju pola stała kapliczka, na której pod łukiem akweduktu namalowany był (stąd nazwy Madonna dell’Arco i Pomigliano d’Arco) obraz Madonny z Dzieciątkiem Jezus.

Podczas wiejskiego festynu młodzi mężczyźni grali na polu w „palla a maglio” (piłkę z młotkiem). Gra polegała na uderzaniu drewnianej kulki młotkiem, wygrywał ten, kto sprawił, że jego kulka poleciała dalej. Jeden z nich nie trafił i przegrał grę, przez co piłka trafiła w lipę, której gałęzie częściowo zasłaniały ścianę pokrytą freskiem z wizerunkiem Madonny z Dzieciątkiem Jezus. Przegrany w przypływie gniewu, podniósł piłkę i przeklinając, rzucił nią gwałtownie w święty obraz, trafiając go w lewy policzek, który zaczął krwawić, tak jak gdyby to było żywe ciało. Wieść o cudzie szybko rozeszła się po kraju, docierając do hrabiego Sarno, miejscowego szlachcica, Wielkiego Kata Królestwa Neapolu. On uwolnił młodzieńca, ale po obserwacji cudu i przeprowadzeniu skróconego procesu skazał go na powieszenie, na tej samej lipie, która osłaniała obraz Matki Bożej. Po dwudziestu czterech godzinach drzewo uschło

Te cudowne wydarzenia wzbudziły kult Madonny dell’Arco, który natychmiast rozprzestrzenił się na całe południowe Włochy. Tłumy wiernych napływały na miejsce cudu, dlatego konieczne było wybudowanie z otrzymanych ofert niewielkiego kościoła, aby chronić święty obraz przed żywiołami.

 

 

 

 

http://www.santiebeati.it/dettaglio/91177

https://www.fanpage.it/napoli/la-storia-della-madonna-dellarco-e-dei-suoi-miracoli/

 

Fontanna Trzy Źródła – mało znana historia

Fontanna Trzy Źródła – mało znana historia

Le Tre Fontane (Trzy Źródła) przy Via Laurentina w Rzymie jest miejscem dobrze znanym, gdyż to właśnie tu doszło do męczeńskiej śmierci św. Pawła. Legenda głosi, że kiedy  św. Paweł wskutek prześladowań Nerona został ścięty, jego głowa trzykrotnie odbiła się od ziemi, zanim się zatrzymała. Z ziemi nagle trysnęły wtedy trzy źródła, z tego powodu miejsce to nosi nazwę „Le Tre Fontane”, czyli „Trzy Źródła”.

Niedaleko miejsca męczeńskiej śmierci św. Pawła objawiła się Matka Boża.

Ale zacznijmy od początku

W 1913 roku w stajni na przedmieściach Rzymu, na świat przychodzi Bruno Cornacchiola. Został ochrzczony dopiero po powrocie swego ojca z więzienia. Dorastał i wychowywał się          w bezbożnym środowisku rzymskich slumsów, w których mieszkali prawie sami kryminaliści i prostytutki. W domu Brunona trwały nieustanne kłótnie, przekleństwa i bicie dzieci. Starsze z nich na noc uciekały z domu. Pewnego dnia  gdy Bruno błąkał się po mieście zainteresował się nim jakiś zakonnik, który zabrał go do klasztoru sióstr. Tam go nakarmiono i umyto. Siostry zaczęły uczyć go katechizmu. Po 40 dniach przygotowania szesnastoletni Bruno przyjął pierwszą Komunię św. i sakrament bierzmowania. W wieku 20 lat został powołany do wojska. Po zakończeniu służby wojskowej Cornacchiola ożenił się z dziewczyną, którą znał od dzieciństwa i tylko dzięki jej naleganiom zgodził się na ślub kościelny. Następnie Bruno wstępuje do partii komunistycznej. Wyjeżdża z włoskim wojskiem na wojnę domową do Hiszpanii, gdzie zaczyna szpiegować na rzecz komunistów. W Saragossie poznaje niemieckiego żołnierza, który mu bardzo zaimponował, należał on do protestanckiej sekty  i zionął nienawiścią do papieża oraz Kościoła katolickiego. Od tamtej pory nienawiść  do Kościoła katolickiego w Brunonie wzrosła, do tego stopnia, że kupił sobie sztylet i napisał na nim ,,śmierć papieżowi”. Po zakończeniu wojny  wraca do Rzymu i rozpoczyna pracę jako konduktor w tramwaju. W tym czasie nawiązał kontakt z Adwentystami Dnia Siódmego. Bruno był bardzo zaangażowany i gorliwy  w zwalczaniu Kościoła katolickiego, kultu Matki Bożej i papieża i robił wszystko aby jak najwięcej ludzi przekonać do swoich racji i uczynić ich wyznawcami sekty adwentystów.  To sprawia, że otrzymuje polecenie wygłoszenia mowy na  Piazza della Croce Rossa, w której miał ośmieszyć kult Eucharystii, dogmat  o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. Dla niego był to wielki zaszczyt i okazja  aby zostać pastorem.

Z tego właśnie powodu w sobotę 12 kwietnia 1947 r. wybiera się razem ze swoimi dziećmi 10-letnią Isolą, 7-letnim Carlo i 4-letnim Gianfranco do Ostii. Spóźnili się na pociąg, dlatego postanowił udać się do Via Laurentina alle Tre Fontane, aby przygotować w spokoju swoje przemówienie.

Jest piękny słoneczny dzień, dzieci zaczynają się bawić w lesie eukaliptusowym a Bruno przygotowuje swoje przemówienie. Niedaleko miejsca ich pobytu znajdowała się grota. Bruno co jakiś czas sprawdza, gdzie są i co robią dzieci. Pewnej chwili nie słyszy odpowiedzi najmłodszego syna, zaniepokojony zaczyna go szukać. Dociera do pobliskiej groty i tam zastaje klęczące dziecko z rękami złożonymi do modlitwy. Bruno woła pozostałe dzieci. Po przyjściu one także klękają przed „Piękną Panią” która jest w grocie, a której tylko on nie widzi. Bruno jest przerażony, jego dzieci są blade i nieruchome, nie wie co robić, martwi się o swoje dzieci, w swojej bezradności po raz pierwszy od długiego czasu z całego serca prosi o pomoc Pana. W tym momencie rozjaśnia się ciemność groty i on też widzi „Piękną Panią”. Ma około metr siedemdziesiąt, ma białą sukienkę z różową opaską opasującą biodra, ciemnobrązowe włosy i zielony płaszcz opasujący głowę i biodra, w rękach trzyma Biblię. Pani przedstawia się jako „Dziewica Objawienia” Mówi: „Jestem Dziewicą Objawienia, a Objawienie to są słowa Boga, które mówią również o Mnie. Prześladujesz Mnie, ale już jest najwyższy czas, abyś z tym skończył. Wracaj do świętej wspólnoty Kościoła katolickiego”. Pierwsze Piątki Miesiąca ofiarowane Najświętszemu Sercu Jezusa, które odprawiłeś, zachęcony przez twoją zatroskaną, trwającą w wierze małżonkę, zanim definitywnie wkroczyłeś na drogę błędu, uratowały Cię. Przez godzinę z kwadransem rozmawia z Brunonem: wyjaśnia mu znaczenie modlitwy, zaprasza do spowiedzi oraz przekazuje przesłanie dla papieża.

Wreszcie uśmiecha się, kłania  i stopniowo znika, a w grocie pozostaje tylko piękny zapach. Zanim odeszła, Panna Objawienia zostawiła mu znak, rozwiewający jego wątpliwości, potwierdzający wiarygodność przesłania boskiego, odrzucający zaś działanie szatańskie. Znak dotyczył zapowiedzi przyszłego spotkania Cornacchioli z kapłanem, który zweryfikuje prawdziwość objawienia. Po powrocie do domu Bruno opowiada żonie co się stało, prosi ją o przebaczenie za swoje wcześniejsze zachowania. Cornacchiola miał kolejne objawienia 06, 23 i 30 maja

07 października 1947 roku, w święto Matki Bożej Różańcowej, odbyła się największa w historii Rzymu procesja różańcowa. Rozpoczęła się ona na placu św. Piotra i szła ulicami miasta do groty w Tre Fontane. Trzy pary białych koni ciągnęły wóz z dużą figurą Dziewicy Objawienia, którą pobłogosławił papież Pius XII. Wtedy też Ojciec Święty wyraził zgodę na kult publiczny w Tre Fontane i oddał w ręce franciszkanów konwentualnych opiekę duszpasterską nad pielgrzymami przybywającymi na miejsce objawień. Miejsce to stało się celem pielgrzymek, gdzie dokonywały się liczne uzdrowienia i nawrócenia.

12 kwietnia 1980 r., w 33. rocznicę objawień, 3 tysiące ludzi było świadkiem cudu słonecznego. Zjawisko to powtórzyło się dwa lata później..

Bruno Cornacchiola spotykał się także z kolejnymi papieżami: 8 lipca 1959 roku został przyjęty na prywatnej audiencji przez papieża Jana XXIII, a 17 października 1973 roku spotkał się z Pawłem VI. Był także na prywatnej audiencji u Jana Pawła II.

Dzięki decyzji papieża Jana Pawła II dnia 17 marca 1994 roku kardynał Camillo Ruini wydał dekret nakazujący budowę kościoła na miejscu objawień, a 2 kwietnia 1997 roku św. Jan Paweł II nadał temu kościołowi tytuł „Święta Maryja Trzeciego Tysiąclecia w Tre Fontane”.

 

S.M. Weronika Wojciechowska

 

„Pod popiołem tajemny ogień” (cz. 2)

„Pod popiołem tajemny ogień” (cz. 2)

W tym drugim artykule na temat książki s. Joan Chittister, chciałabym zaprosić was do refleksji nad ślubami zakonnymi, a szczególnie nad ślubem czystości, który s. Joan opisuje w rozdziale 11 swojej książki w kontekście seksualności, doskonałości i pobożności.

s. Joanna nadała temu rozdziałowi tytuł „Wezwanie do miłości”. I znów muszę powiedzieć, że te strony, podobnie jak cała książka, są rodzajem materiału wybuchowego, wyzwaniem i prowokacją, zmuszającą do przemyślenia zasad, którymi się wcześniej żyło i w które się wierzyło. Ale ten, kto podejmie to wyzwanie, może doświadczyć szerokości i wyzwolenia w tym ślubie, który często postrzegany jest jako ograniczenie, a który wzbogaca życie i sprawia, że jest ono warte przeżycia.

s. Joanna opisuje, między innymi, jak przez wieki, zwłaszcza we wspólnotach żeńskich, przeżywano i rozumiano czystość: „Życie zakonne stało się ćwiczeniem w odosobnieniu, duchowością bezpłciowości, dystansu, bezpieczeństwa i lęku… W takim klimacie spotkanie między osobami znajdowało się na dole drabiny rozwoju duchowego. Przyjaźnie we wspólnotach ograniczały się do przelotnych kontaktów… Życie było po to, by się go wypierać… Praca zastępowała relacje międzyludzkie. Życie wspólnotowe stało się życiem, w którym obcy ludzie nauczyli się być ze sobą samotni.”

Autorka opisuje sytuację, jaka miała miejsce w większości wspólnot żeńskich jeszcze kilkadziesiąt lat temu. I chociaż staramy się, przynajmniej od Soboru Watykańskiego II, otworzyć się na nową i współczesną teologię zakonów i odpowiednio zrewidować nasze konstytucje i reguły życia, to jednak ten wielowiekowy sposób myślenia jest jeszcze pod wieloma względami utrwalony w naszych umysłach. A zmiana tradycyjnego sposobu myślenia, mentalności, jest jednym z najtrudniejszych i najbardziej długotrwałych zadań i wyzwań.

Ale autorka pokazuje również, jaką ma wizję życia jako kobieta konsekrowana i jak możliwe jest zintegrowanie czystości, seksualności, miłości i zdolności do kochania w życiu zakonnym: „Czystość, która uniemożliwia miłość i przyjaźń, która nie ufa prywatności i nie chce dopuścić do osobistych uczuć, mija się z celem czystości. W czystości nie chodzi o to, by nie kochać. Uczy nas kochać dobrze, kochać hojnie, kochać radośnie.” A gdzie indziej: „Umiejętność okazywania uczuć jest darem. Kiedy się ją ogranicza… zapędza się ludzi w kozi róg. Kiedy jest uwolniona, dusza bierze skrzydła…. Bez miłości życie marnieje i pozostawia nas z pustymi rękami.”

W tym kontekście przypomniałam sobie spotkanie ze współsiostrami na temat czystości i seksualności w życiu zakonnym. Rozmawiałyśmy o tym, że nasze ciała, a nawet nasza seksualność, są darem od Boga, a nie czymś nieczystym i złym, i że my, jako kobiety konsekrowane, również musimy być świadome tych darów. Nawet jeśli nie żyjemy seksualnością, musimy ją przyjąć, ukierunkować jej energię, czułość i zdolność do miłości i dać ją wszystkim ludziom, którym służymy. W ten sposób pomaga i umożliwia nam kochać siebie i innych bez przywiązywania się do jednej osoby. Dla wielu sióstr (z których wszystkie były już w zaawansowanym wieku) było to objawienie i wyzwolenie. Jedna z Sióstr powiedziała: „Powinniśmy byli o tym wiedzieć wiele lat temu.

s. Joanna podsumowała to tak: „Miłość bez praktyki seksualnej, wspaniała ze względu na swoją niestrudzoną uwagę, uczy nas piękna kochającej duszy i spełnienia, które towarzyszy nadpisywaniu „ja”, „ja jestem”, dla dobra innych. Uczyć czystości bez miłości, to tak samo jak uczyć ćwiczeń duchowych bez Boga.”

Zakończę moje uwagi cytatem otwierającym rozdział 11, „Wezwanie do miłości”. Myślę, że ten cytat Henry’ego Warda Beechera podsumowuje wszystko, co autor napisał na ten temat: „Nie wiedziałem, jak czcić i uwielbiać Boga, dopóki nie wiedziałem, jak kochać”.

Mam nadzieję, że wzbudziłam w przynajmniej niektórych z was pragnienie przeczytania książki s. Joanny, nie tylko we fragmentach, ale w całości. Warto, nawet jeśli na początku wzbudza to w nas niepokój. Ale prowadzi nas dalej, poszerza nasze horyzonty i pozwala nam dostrzec coś z piękna życia zakonnego, które często przeoczamy lub którego nie możemy dostrzec w naszym codziennym życiu, ponieważ jego piękno jest inkrustowane i ukryte pod popiołem. Niech ta książka pomoże nam rozpalić żar, a nawet ogień w nas samych!

 

Sr Petra Ladig

Czy życie zakonne ma dzisiaj sens?

Czy życie zakonne ma dzisiaj sens?

Żyjemy w czasach ogromnych możliwości człowieka. Jeszcze 50 lat temu obecny styl życia ludzi był dla ówczesnych nieosiągalny nawet w naśmielszych marzeniach. Dziś, dzięki wynalazkom technicznym, rozwijającej się wciąż globalizacji w wielu dzidzinach naszego życia, ma się wrażenie, że świat jest na wyciągnięcie ręki, stoi otworem do dyspozycji każdego człowieka, a to, co zrobimy z naszym życiem zależy tylko od naszej decyzji. W takiej sytuacji wybieranie prostego, ubogiego życia w klasztorze może wydawać się dla współczesnych czymś zupełnie niedorzecznym. Dla wielu ludzi życie zakonne traci dzisiaj na swej wartości stając się swego rodzaju „folklorem religijnym” czy średniowiecznym reliktem.  Inni rolę osób konsekrowanych postrzegają głównie w kategoriach działalności społecznej, która obecnie, przy mocno rozwiniętych instytucjach społecznych nie odgrywa już takiego znaczenia, jak wcześniej. Można zatem odnieść wrażenie, że czas zakonów powoli się kończy. Przy takim myśleniu może utwierdzać także fakt spadającej liczby powołań do życia konsekrowanego w Europie.

Czy jednak rzeczywiście mamy dziś do czynienia z kryzysem życia zakonnego, które zdezaktualizowało się w nowoczesnym świecie, czy może wokół nas kreowany jest świat, w którym podstawowe i naturalne wartości, jak wiara w Boga, miłość jako dar z siebie, prawda, dobro i piękno zaczęły być nieporozumieniem?

Nie ma wątpliwości, że w dzisiejszym świecie dla wielu chrześcijan duchowość stała się jedną z najbardziej skarłowaciałych dziedzin życia. Z jednej strony słabnięcie wiary a z drugiej coraz bardziej odczuwalne, choć może nie uświadomione, pragnienie Boga-Stwórcy – oto dramat współczesnego człowieka. Świadectwo życia konsekrowanego chyba jeszcze nigdy w historii nie było tak potrzebne jak obecnie. Nie traci sensu, ale jest znacznie trudniejsze, gdyż ma spełniać swoją rolę w kulturze, która wybrała indywidualizm jako swój znak rozpoznawczy. Życie konsekrowane jako droga służby, miłości, bezinteresowanego oddawania siebie na rzecz osób często zaniedbanych, trudnych, potrzebujących stoi w zupełnej opozycji z dzisiejszą mentalnością.

Istotą powołania do życia konsekrowanego nie jest aktywność, lecz tożsamość osoby konsekrowanej. Powołanie do życia zakonnego, to powołanie do wyjątkowej więzi z Chrystusem, która nie może się zdezaktualizować. Wspólnota zakonna ma ukazywać pasję życia dla Boga – to jest jej zadanie w świecie. Oczywiście nie znaczy to, że najlepszą drogą dla wszystkich ludzi byłoby życie zakonne. Jednak to życie, które z łaski Bożej wybierają niektórzy chrześcijanie jest dla innych pomocą, by nie pogubić się w różnorodności dróg, i propozycji, jakie istnieją we współczesnym świecie.

Życie konsekrowane ma przekonywać, że to Bóg daje doświadczenie szczęścia, którego szuka świat i nie znajduje gdzie indziej. Nie dadzą go pieniądze, władza czy uczucia, jeśli nie są zintegrowane w doświadczeniu wiary. To Bóg jest Panem wszystkiego, do nas należy wypełnić powierzone nam zadanie.

S.M. Sybilla Kołtan