cze 1, 2021 | AKTUALNOŚCI
Gdy zbliża się Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej nasuwa mi się wiele wspomnień, skojarzeń związanych z Najświętszym Sakramentem. Tyle jest dokumentów, książek, kazań czy konferencji na temat Eucharystii… Nie pamiętam już gdzie zetknęłam się z takim określeniem: Sakrament życia konsekrowanego. Autor uzasadniał, że skoro dwa stany w Kościele – kapłaństwo i małżeństwo – mają swój sakrament, to sakramentem właściwym dla osób konsekrowanych jest Eucharystia gdyż w niej jednoczą się ze swoim Oblubieńcem.
Najczęściej mamy możliwość codziennego uczestniczenia we Mszy Świętej w naszych domach zakonnych lub kościołach parafialnych. Czas kiedy z powodu choroby czy innych okoliczności nie mogę w niej uczestniczyć jest dla mnie przykrym doświadczeniem, przypomnieniem własnego ubóstwa i ludzkich ograniczeń. Wiele osób wierzących ma podobne przeżycia, zwłaszcza obecnie w dobie trwającej ciągle pandemii. Uczestnictwo w Najświętszej Ofierze jest codziennym źródłem łaski i światła przychodzącego przez Słowo Boże albo teksty mszalnych modlitw, wezwań czy pieśni. Podobnie chleb i wino, które Chrystus wybrał aby stały się Jego Ciałem i Krwią,
w prostocie swojej materii przypominają o Bożym upodobaniu do tego co małe, pokorne i kruche. Gest łamania Chleba przed obrzędem Komunii przypomina mi o pokorze Boga i poddaniu się człowiekowi. A kiedy Pan Jezus przychodzi w Komunii świętej pozwala doświadczyć swojej przemieniającej bliskości i zaufania do mnie słabego człowieka. Jestem w komunii z Nim
i z Kościołem, moją wspólnotą. Mając kontakt z wieloma osobami o odmiennych poglądach, wierze czy stylu życia, przychodząc do kościoła na Eucharystię tym bardziej czuję, że jestem w domu. Dom mojego Pana jest moim domem. Będąc na Mszy świętej już nie działam indywidualnie ale we wspólnocie. Wykonywane gesty, wypowiadane słowa, przyjmowane postawy ciała prowadzą do przejścia od ,,ja” do ,,my”. Wartość jednoczącą Eucharystii odkryłam bardziej przebywając przez wiele lat w małej wspólnocie kiedy mogłyśmy razem ją przeżywać w niedziele, a jako wspólnotowe święto i wyróżnienie gdy Msza święta sprawowana była w naszej domowej kaplicy.
Staranie o to, by w każdym naszym domu była kaplica z Najświętszym Sakramentem jest wyrazem mądrości Kościoła, Zgromadzenia. Mieszkamy realnie pod jednym dachem z naszym Panem. Jego cicha obecność towarzyszy naszym codziennym sprawom. Kiedy w cichej adoracji trwam w Jego obecności zachwyca mnie Jego miłość wyrażająca się z znaku Chleba Eucharystycznego. Mam być Jego monstrancją kiedy idę do sióstr, do apostolstwa w katechezie, zawsze… i choć nie doświadczam duchowych uniesień przebywanie w Jego obecności jest moim pokojem, moją siłą. Wielką wartość stanowi dla mnie codzienna wspólnotowa adoracja znajdująca się w porządku dnia i wiernie praktykowana zarówno w mojej dawnej małej wspólnocie jak i obecnie. Trwając z moimi siostrami wspólnotowo przed Panem umacniamy się wzajemnie świadectwem wiary i miłości.
Podczas Uroczystość Bożego Ciała charakterystyczna jest jeszcze jedna forma kultu eucharystycznego – procesje z Najświętszym Sakramentem. Uczestnicząc w procesjach eucharystycznych idących ulicami mojego miasta od dziecka miałam świadomość, że uczestniczę
w szczególnej formie manifestacji wiary. Miałam poczucie wyróżnienia idąc jakby w orszaku Baranka, jak pisze o tym św. Jan Apostoł: ,,To ci, którzy Barankowi towarzyszą, dokądkolwiek idzie; ci spośród ludzi zostali wykupieni na pierwociny dla Boga i dla Baranka, a w ustach ich kłamstwa nie znaleziono: są nienaganni”,(Ap 14, 4 – 5). I w innym miejscu: ,, A świątyni w nim nie dojrzałem: bo jego świątynią jest Pan Bóg wszechmogący oraz Baranek. I Miastu nie trzeba słońca ni księżyca, by mu świeciły,
bo chwała Boga je oświetliła, a jego lampą – Baranek. I w Jego świetle będą chodziły narody, i wniosą do niego królowie ziemi swój przepych”, (Ap 21, 22 – 24). Obraz Chrystusa Baranka oświecającego miasto i narody, tak bardzo pasował do tłumnych procesji zatrzymujących się przy czterech ołtarzach i Jezusa błogosławiącego nam w Najświętszym Sakramencie.
Na czas w okolicach Bożego Ciała przypadają zazwyczaj uroczystości Pierwszej Komunii Świętej, a później ich kolejne rocznice. Kończąc moje zamyślenia właśnie w takim dniu podzielę się jeszcze jednym wspomnieniem. W dniu mojej Pierwszej Komunii po uroczystościach w kościele
w gronie rodziny zostałam zapytana przez kogoś z gości kim chciałabym zostać jak dorosnę.
Bez namysłu odpowiedziałam, że zakonnicą. Wśród obecnych zapanowała konsternacja, ponieważ
nic tego nie zapowiadało, ani chyba nikt nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Czas płynął, a ja do dziś nie wiem, skąd mi wtedy taka odpowiedź przyszła, choć… dziś właśnie mogę za św. Pawłem powtórzyć: ,,za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna; przeciwnie, pracowałem(…), nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną”, (1 Kor 15, 10).
s. Michaela Musiał
maj 17, 2021 | AKTUALNOŚCI, FORUM
Jestem dziennikarką katolickiej gazety. Ze Sługą Bożą s. Dulcissimą Hoffmann zetknęłam się zawodowo -po prostu pewnego dnia poproszono mnie w redakcji o napisanie tekstu o tej pobożnej zakonnicy ze Śląska. Redakcja wyszła w ten sposób na przeciw prośbie s. Małgorzaty ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, która zajmuje się propagowaniem osoby s. Dulcissimy. Ja także należałam do osób, które wcześniej o Słudze Bożej nie słyszały. Nawet nie za bardzo chciałam podejmować ten temat, ponieważ uważałam, że lepiej opracuje go koleżanka, uchodząca za specjalistkę od propagowania pobożnych zakonnic, co ja nie za bardzo „czuję”. Koniec końców temat przypadł mi i rozpoczęłam pracę nad tekstem.
Już po pierwszym przejrzeniu strony dulcissima.pl poczułam dużą sympatię dla sympatycznej Heleny Hoffmann, spoglądającej na mnie bystrym i przeszywającym wzrokiem z licznych zdjęć zamieszczonych w Internecie. Ujęła mnie dojrzałość tej młodej dziewczyny w przyjmowaniu ciężkiej choroby, jak i poruszył mnie lokalny kult jej osoby i powszechne w Brzeziu przekonanie o jej świętości. Rzuciły mi się w oczy także liczne świadectwa łask i uzdrowień za jej wstawiennictwem.
W tym czasie prywatnie przeżywaliśmy w rodzinie nerwowy okres oczekiwania na wyznaczenie terminu operacji uszkodzonego nerwu łokciowego naszej najstarszej córki, Marysi. Gdy zobaczyłam na stronie dulcissima.pl skrzynkę intencji od razu umieściłam tam prośbę o modlitwę w intencji szybkiego wyznaczenia terminu operacji i jej pomyślnego przebiegu. Przeszła mi przez głowę myśl, że może coś głębszego jest w tym, że to właśnie ja otrzymałam w redakcji ten temat… O modlitwę poprosiłam też s. Małgorzatę, z którą rozmawiałam tego dnia na potrzeby powstającego artykułu i w ten sposób Siostry ze Zgromadzenia Maryi Niepokalanej z Brzezia włączyły córkę w swoją nowennę przez wstawiennictwo s. Dulcissimy. Już na drugi dzień po popołudniu ze szpitala przyszła informacja o wyznaczonym terminie operacji. Poinformowałam o tym od razu s. Małgorzatę, bo nie miałam wątpliwości, że s. Dulcissima miała w tym swój udział. I my i Siostry nadal modliliśmy się przez wstawiennictwo s. Dulcissimy o zdrowie dla Marysi. Wydrukowałam duże zdjęcie s. Dulcissimy z czasu, gdy była postulantką, postawiłam je na stole, by i w ten sposób Siostra towarzyszyła nam w tym czasie. Ja osobiście mocno i natrętnie uczepiłam się s. Dulcissimy, bo powracała do mnie myśl, że to jakiś dar z nieba, że prośbę o artykuł o niej otrzymałam właśnie w tym momencie…
Cztery dni po tym, gdy wyznaczono nam termin operacji, s. Małgorzata przesłała mi zdjęcia s. Dulcissimy do wykorzystania w gazecie, a odnosząc się w mailu także do zdrowia Marysi napisała: „Kilka razy pojawiła się we mnie myśl >nie zdziwiłabym się, gdyby Marysia nie potrzebowała operacji<. Niech Pan Bóg prowadzi, a Dulcissima … wyprasza co trzeba…”. Nie za bardzo zwróciłam uwagę na te słowa, prócz tego, że pomyślałam, że wiara s. Małgorzaty jest wielka… Dalej gorliwie i z wiarą odmawiałam nowennę, ale intencją były jedynie dobre owoce operacji…
Następnie wypadki potoczyły się błyskawicznie. Maila od s. Małgorzaty z uwagą, że operacja może nie być potrzebna otrzymałam w poniedziałek, we wtorek byłyśmy z córką u nowego rehabilitanta, który w pewnym momencie poprosił ją o pokazanie, jakie ćwiczenia wykonywała wcześniej na dłoń, bo w związku z uszkodzeniem nerwu nie była w stanie przywodzić, odwodzić i prostować palców IV i V. Jakież było moje zdziwienia, gdy Marysia rozłożyła swobodnie wszystkie palce dłoni, które były niemal całkowicie proste. Dodatkowo dotknęło mnie to, że rehabilitant w tym momencie rzucił uwagę: „To nie jest tak źle z tą Twoją ręką, Ktoś nad Tobą czuwa, bo po takich wypadkach jest często gorzej”. Przed operacją niemal codziennie oglądałam dłoń córki, prosiłam, by pokazywała mi, jak prostuje i odwodzi palce, bo bałam się pogorszenia stanu przed operacją. Tak swobodnych ruchów Marysia nie była w stanie wykonywać.
Po wyjściu od rehabilitanta obejrzałam dłoń córki i utwierdziłam się, że mamy do czynienia z wyraźną poprawą, co wskazywałoby także na poprawę stanu samego nerwu. Ale biorąc pod uwagę, że różne rzeczy już widziałyśmy i ja i córka – czasem dostrzegałyśmy jakieś postępy, a potem badania tego nie potwierdzały, z ostrożnością podeszłam do całego wydarzenia. Postanowiłam odczekać jeszcze dzień, dwa i dopiero wtedy powtórzyć badanie nerwu u neurologa. Sama Marysia nie była przekonana, czy powtarzać to badanie, bo jak stwierdziła – zapewne, nic się nie zmieniło, a ja mam nie opowiadać wymysłów o tym, że może operacja nie będzie potrzebna, bo operacja na pewno będzie.
W czwartek zarejestrowaliśmy się na kolejne badanie EMG u neurologa. Wchodziłam do gabinetu z przysłowiową „duszą na ramieniu”, bo bałam się rozczarowania związanego z niekorzystną diagnozą. Jednak ku naszemu ogromnemu szczęściu badanie wykazało znaczną poprawę stanu uszkodzonego nerwu, na tyle dużą i na tyle szybką (minął zaledwie miesiąc od poprzedniego badania, które było wskazaniem do operacji), że od razu lekarz stwierdził, że odradza operację, bo nerw zaczął się skutecznie regenerować. Także konsultacja u neurochirurga, który miał operować córkę potwierdziła, że w tej sytuacji operacja jest absolutnie niewskazana, a nerwowi należy dać czas na dalszą regenerację.
Właściwie cały czas nie do końca dociera do nas nie tyle fakt takiej poprawy uszkodzonego nerwu, ale okoliczności, w jakich do tego doszło. Całą rodziną nawiedziliśmy już grób s. Dulcissimy, by dziękować za otrzymane łaski i dzielimy się z innymi już także trochę „naszą” kochaną s. Dulcissimą. Ona sama do nas przyszła, rozpaliła nasze serce wielką sympatią ku sobie oraz wiarą, że może nam pomóc i w kilka dni odmieniła nasze życie o 180 stopni. Dziękujemy Ci s. Dulcissimo!
Beata z rodziną
maj 12, 2021 | AKTUALNOŚCI
Pozwala mi to dostrzec działanie Opatrzności Bożej w tym, jak znalazłam się w Pompejach.
Już niedługo minie 6 lat od kiedy, dzięki zaufaniu ówczesnej Matki Generalnej i S. Prowincjalnej mogłam podjąć tę misję pielęgniarską tutaj, przy tak bardzo znanym na całym świecie Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. Opatrznościowo dzięki s. Immakulacie i siostrom z Jaszkotla oraz koleżankom z ZOL, w którym pracowałam, kilka lat wcześniej ukończyłam licencjat z pielęgniarstwa. Ponad rok ciężkiej pracy pozwolił mi zgłosić się do służby właśnie w tej słonecznej Italii, gdzie czekało na mnie miejsce w Klinice Matki Bożej Różańcowej.
By jednak znaleźć się tutaj brakowało jeszcze dopełnić tylko administracyjnego zatwierdzenia ministerstwa w języku włoskim. Brakowało mi znajomości języka włoskiego. Rozpoczęłam więc pierwsze kroki w centrum kolebki chrześcijaństwa – w Rzymie moją misję od nauki języka. Wielkie emocje, ale i obawy – czy zdołam w ciągu kilku miesięcy nauczyć się języka, kultury, a szczególnie nazewnictwa medycznego. Formacja permanentna i wzajemne wsparcie siostrzane pozwoliło mi odnaleźć się w międzynarodowej wspólnocie, a także uzmysłowić sobie znaczenie słów Credo: Wierzę w Jeden, Święty i Apostolski Kościół powszechny, za który męczennicy przelewali krew na arenie Koloseum.
Odnalezienie Jedności Siostrzanej, w naszej małej wspólnocie polsko-niemiecko- afrykańskiej, rozpoczynało się od wspólnej modlitwy, Mszy Świętej, rekreacji, pracy i celebracji wspólnych posiłków. Nasze wzajemne zaufanie pozwalało owocować darom Ducha Św. Następnie rozpoczęłam naukę języka w ,,większej” międzynarodowej wspólnocie w szkole językowej. Również wyjazd na Korsykę i praca z siostrami tam, pomogły mi „szlifować” nabyte umiejętności języka włoskiego.
Po 6-u miesiącach doświadczeń, przyszedł wreszcie czas, aby rozpocząć kolejny i docelowy etap życia zakonnego, i podjęcie pracy pielęgniarskiej w Pompei.
Swoją pracę w szpitalu rozpoczęłam od 3-miesięcznego wolontariatu, tak aby wszystko poznać. Niestety po przyjeździe okazało się, że moja nauka języka, oczywiście nie jest wystarczająca, a ludzie mówią szybko, a do tego mają swój dialekt. Tak naprawdę zaczęłam uczyć się od nowa, przebywając wśród ludzi, poznając nowe fachowe słownictwo i to niejednokrotnie w dialekcie neapolitańskim. Na szczęście wszyscy byli bardzo mili i otwarci, i z wielką życzliwością reagowali na moje wpadki językowe lub zupełny brak słów i niezrozumienie. Każdą wolną chwilę po wolontariacie spędzałam na nauce tych wszystkich profesjonalnych nazw sprzętów i narzędzi, ponieważ czekał mnie egzamin w Izbach Pielęgniarskich. Wielkie wsparcie otrzymałam od s. Goretti, która w tym czasie była oddziałową na chirurgii. Cierpliwie starała się mi wszytko pokazać, wyjaśnić, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Pamiętam dzień egzaminu, bałam się, ale zawierzałam to Bogu przez Maryję. Ponieważ siostry nie mogły ze mną pojechać, towarzyszyli mi wtedy Rosaria i Mario (przyjaciele ze szpitala). Dzięki Bożej pomocy udało mi się zdać pozytywnie i od grudnia rozpoczęłam pracę już na pełny etat.
Ludzie przyjęli mnie bardzo serdecznie. Ich otwartość, chęć pomocy i współpracy budowały mnie i podnosiły na duchu w momentach totalnego niezrozumienia mentalności i potrzeb tutejszego rodzaju pacjentów. Pomimo wszystkich różnic kulturowych, językowych i charakterologicznych wszyscy łączymy się we wspólnej modlitwie za nasze rodziny (smutki i radości przeplatają się wszędzie) za naszą rodzinę zakonną.
Codziennie doświadczamy życzliwości ze strony właścicieli Kliniki, otwartości ze strony pracowników i chorych, dzięki, którym dzielnie trwamy na wyznaczonym odcinku pracy – s. Goretti obecnie jako oddziałowa ginekologii i położnictwa, a ja pracując na wszystkich oddziałach w zależności od potrzeby: na chirurgii, ginekologii, nefrologii, okulistyce, endoskopii, geriatrii.
Nasz dzień rozpoczynamy o godz. 6:00 wspólną modlitwą w kaplicy szpitalnej: brewiarz, rozmyślanie i Msza Święta w Sanktuarium MB Różańcowej. O godzinie 8:00 rozpoczynamy pracę zawodową i domową gdyż ja często mam popołudniowe dyżury. Dzień kończymy także wspólną modlitwą o godzinie 20:00. W niedzielę mamy zazwyczaj dzień wolny od pracy zawodowej, który możemy spędzić na formacji permanentnej pod płaszczem Matki Bożej oraz korzystając z duchowej opieki ojców Franciszkanów.
Myślę, że najbardziej skuteczną formą głoszenia Dobrej Nowiny jest, właśnie dawanie świadectwa własnym życiem. Możemy pokazać ,,praktyczny” wymiar wiary, jaki przejawia się głównie w służbie chorym.
Pomimo wielu trudności związanych z barierą językową, różnic kulturowych i mentalności, odnalazłam się w rzeczywistości tego kraju.
Moją misją jest spotkanie z konkretnym człowiekiem, z jego chorobą, jego historią życia, z tym wszystkim co go boli i co jest dla niego ważne.
Moja misja, to zatrzymanie się przy człowieku, to próba obdarzenia go bezinteresowną miłością, miłością Boga.
Mam ogromne szczęście, że mogę pracować i robić to co naprawdę kocham, że mogę być w miejscu, gdzie Maryja w sposób szczególny jest obecna i zawierzać Jej siebie, i ludzi z którymi przyszło mi pracować i służyć.
S.M. Magdalena Delczyk
maj 5, 2021 | AKTUALNOŚCI
Kiedyś dzieci powiedziały mi, że to ich drugi dom… ,,Ziarenko” DOMEM… Pamiętam moje wzruszenie i łzy tego dnia. Dzień wcześniej modliłam się do Boga, że dalej nie dam rady… I być może nie dałabym, gdyby nie to co usłyszałam, a odczytałam jako spotkanie samego Pana w tych dzieciach.
Ziarenko to czas… czas oddany i otrzymany. Przestrzeń zaledwie kilku godzin dziennie po nauce w szkole. Ale przestrzeń inna niż każda. Wyjątkowa choć bardzo, bardzo prosta. Odrobienie wspólnie zadań domowych, wspólna modlitwa, podwieczorek, zajęcia i zabawa… dużo zabawy. I dużo radości. Czasem zmartwień, ale radości więcej – zasadniczo radości więcej.
,,Ziarenko” to budynek… Kiedyś w klasztorze u Sióstr, a właściwie w jego piwnicy rozpoczynaliśmy swoją pracę z dziećmi… a dziś działalność mieści się w budynku Gminy, w pomieszczeniach, które użyczamy. I znowu to coś wyjątkowego choć to tylko ściany…
Opowiem krótką historię związana z tym budynkiem.
Ziarenko zakładała siostra Maksymiliana, która wówczas była na placówce w Branicach. Kiedyś ją odwiedziłam przy okazji odwiedzin u rodziców (pochodzę z Branic). Widziałam błysk w jej oczach. Wiedziałam, że oznacz to pomysł. Okazał się być to, nie tylko zwykłym ludzkim pomysłem, ale Bożym natchnieniem. Zaproponowała mi, abym poszła z nią na spacer. Ku mojemu zdziwieniu, na ten spacer wzięła dość dużych rozmiarów figurkę Matki Bożej Niepokalanej. ,,Po drodze Ci opowiem” – powiedziała. Chodziło o stary będący w ruinie budynek mojego żłobka, gdzie jako dziecko odprowadzali mnie rodzice. Maksymilian Kolbe w szczery polu postawił figurę Maryi Niepokalanej i powiedział: „Tu będzie Niepokalanów” i jest… A Maksymiliana włożyła figurkę Maryi Niepokalanej do starego zniszczonego, bez dachu budynku i powiedziała: ,,Tu będzie Ziarenko”. Co…? Bez żartów…pomyślałam sobie.
I bez żartów, za kilka lat Gmina Branice podejmuje się w całości odremontować ten stary budynek i część pomieszczeń przeznaczyć na działania Placówki dla dzieci o nazwie „Ziarenko”. Do dziś… po ludzku tego nie rozumiem… Jest to dla mnie też powód do takiego osobistego spotkania z Niepokalaną. Pewna jestem już dziś, że zawsze ilekroć w moim życiu, bądź w czymkolwiek co będę robiła zobaczę jakieś ruiny…bez dachu…to mam w to miejsce zaprosić Maryję… Ona dokona cudu przemiany i będzie niebo na ziemi…
Budynek, ale jakże ważny choć to przecież tylko ściany, ale podarowany od samej Maryi. Ściany, które wiele mieszczą.
Dzieci w ,,Ziarenku” mogą realizować ciekawe i nowe dla nich pasje, i zainteresowania – od sportowych po artystyczne. Grają w piłkę nożną, tenisa stołowego, bilard, piłkarzyki, cymbergaj, strzelają z łuku, wspinają się na ściance wspinaczkowej, korzystają z siłowni. Mają salkę rekreacji z basenem suchym i piankami. Jest też Sala Doświadczania Świata z łóżkiem wodnym. Salka komputerowa i do nauki. Latem czas spędzamy na dworze, gdzie aktywności i wyzwań dla dzieci mamy sporo. Jest tor gokartowy, kort tenisowy, bulder wspinaczkowy, plac zabaw, siłownia i wiele, wiele innych zabaw i przygód, które dzieci same wymyślą i tworzą.
W najbliższym czasie powstanie oratorium, gdzie dzieci będą mogły choć na chwilkę wejść i zostawić swoje prośby i dziękczynienia Bogu.
,,Ziarenko” to instytucja… ale Maryjna przede wszystkim… Choć też znużona w prawie i osadzona na fundamentach Stowarzyszenia Immaculata, która swą bratnią duszę ma w Opolu w postaci naszej drugiej placówki „Cegiełki”
,,Ziarenko” to dzieci… Dzieci i to one są tu najważniejsze… Dzieci uczęszczające do Szkoły Podstawowej w Branicach oraz starsze, które są już naszymi wolontariuszami… Najważniejsze ponieważ Jezus powiedział „pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie do nich należy królestwo Niebieskie…” i nasze ziarenko.
Co najważniejsze, a piszę o nich na końcu, ale także w myśl Ewangelicznej zasady iż „ostatni będą pierwszymi”. Ziarenko to dzieci które znajdują tu DOM, CZAS, BUDYNEK, INSTYTUCJE…MIŁOŚĆ, ogrom miłości ludzi, którzy są w tle pracy tej Placówki. Pani Agnieszka oddana sercem i kochającą dzieci, mama, żona i zaufana przyjaciółka… Nasze władze Gminne z Panem Wójtem na czele, który… który całym sercem jest za nami i nam kibicuje spełniając często nasze najdziwniejsze prośby :). Ksiądz Proboszcz z Parafii WNMP w Branicach i Jego Parafianie i wiele, wiele innych ludzi o ogromnych, dobrych i otwartych sercach, którzy wspierają nas materialnie i duchowo.
I muszę tu wspomnieć również o moich Siostrach ze wspólnoty Branickiej. Ich cierpliwość do mnie samej, pomocna często dłoń w dobrych, drobniutkich rzeczach sprawiają, że czasem ciężar pracy, który towarzyszy, staje się mniejszy, bo wspólnota niesie i wznosi.
Czym więc jest Placówka Wsparcia Dziennego „Ziarenko” w Branicach… tym wszystkim i wszystkim innym o czym nie napisałam, a co jest w sercach dzieci, które do niej uczęszczają.
s. Daniela Gumienna
maj 3, 2021 | AKTUALNOŚCI
Zastanawiałam się kiedyś jakie jest moje ulubione określenie Niepokalanej. Tak licznymi tytułami jest Ona pozdrawiana, że pewnie każdemu z Jej czcicieli któryś z nich jest szczególnie bliski.
Osobiście rzadko zwracam się do Niej po imieniu. Zdecydowanie bliższy jest mi zwrot Matka Boża,
a w bardzo osobistej modlitwie po prostu Mamusia… Z Jej Bożego Macierzyństwa wynika przecież wszystko, cała cześć jaką jest otaczana przez uczniów Jezusa.
Kiedy w Litanii Loretańskiej wzywamy orędownictwa Matki Bożej nazywamy Ją też Matką Kościoła. To drugi tytuł, jakim często zwracam się do Niej także wówczas, kiedy przypada
mi prowadzić modlitwy wspólnotowe. I choć ten tytuł Maryi uroczyście ogłosił dopiero św. Paweł VI
w dniu 21 listopada 1964 roku, to jego wartość i wymowa są obecne w całej historii Kościoła od jego początków.
Obecnie w dobie pandemii, niepokojów w wielu częściach świata, dużych różnic społecznych, panoszących się ideologii oraz innych rzeczy dalekich od przesłania Ewangelii, pojawia się wielu wieszczów, proroków czy apostołów apokalipsy. Myśl, że żyjemy w czasach ostatecznych bywa powodem podejmowania różnego rodzaju praktyk pobożnych, które same w sobie są dobre i należą do bogactwa Kościoła. Jednak ich nadmierne mnożenie wydaje się zdradzać pewien duchowy niepokój, nerwowość, nieufność czy skłonność do popadania w panikę. Pełnia czasów nastała wraz
z przyjściem Zbawiciela na świat, (zob. Ga 4,4). W czas Kościoła wpisane są czasy ostateczne pełne oczekiwania, tęsknoty, prób i nadziei, (zob. KKK 672 – 677). Już od Wniebowstąpienia przyjście Pana jest bliskie i w oczekiwaniu na to wydarzenie Kościołowi towarzyszy Jego Matka. Matki słuchać trzeba. Stwierdzenie to wydaje się tak oczywiste, jednak nie zawsze tak jest, jak sądzimy.
Ona w objawieniach prywatnych uznanych z prawdziwe i zatwierdzonych przez Kościół mówi to samo, co w Piśmie Świętym przez swoją postawę, obecność przy Jezusie i młodym Kościele. Mówi to samo, co w nielicznych zapisanych przez Ewangelistów słowach. Dla mnie najbardziej konkretną wskazówką jest polecenie wypowiedziane podczas wesela do sług w Kanie Galilejskiej, których odsyła do Jezusa mówiąc: ,,Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”, (J 2, 5).
Tytuł Maryi, Matki Kościoła kojarzy mi się w piękną średniowieczną Madonną z Płaszczem Ochronnym, której oryginał znajduje się w kościele św. Mikołaja w Markdorf. Nigdy tam nie byłam, ale dostałam obrazek z Jej wizerunkiem od nieżyjącego już franciszkanina, który przed laty towarzyszył mi w rozeznawaniu powołania. Dziś, kiedy żyjemy w czasach, gdzie wszystko jest albo musi być wyjątkowe i szczególne sądzę, że potrzeba takiej właśnie prostoty i zwyczajności w chronieniu się pod Jej macierzyńską opiekę, z jaką pod płaszczem Maryi chronią się postaci wyobrażające średniowiecznych mieszkańców miasteczka. Potrzeba nam prostoty i zwyczajności
w życiu duchowym, modlitwie i pracy, w relacjach międzyludzkich we wspólnotach i poza nimi.
Wtedy jesteśmy najbardziej podobne do Matki kiedy wypełniając Jej polecenia żyjemy tak jak Ona żyła – w obecności Jezusa. Wtedy jesteśmy do Niej podobne kiedy pozwalamy, aby Duch Boży nami kierował i nas przenikał, tak jak Ją wypełniał i prowadził. Nie chodzi więc tylko o zwracanie się do Maryi w podniosły, pietystyczny sposób w uroczystych chwilach czy o podejmowanie różnych dzieł albo akcji apostolskich jako Jej Siostry. Chodzi raczej o codzienną wierność prostemu sposobowi życia na Jej wzór, który przejawia się też w formach pobożności, sposobie bycia, wypowiadania się, zachowania…
Kończąc moje przemyślenia o Maryi, naszej Matce – Matce Kościoła, nasuwa mi się jeszcze jedna myśl. Wspomniany wcześniej czas rozeznawania powołania zakończył się decyzją wstąpienia
do Sióstr Maryi Niepokalanej choć znałam jeszcze kilka innych zgromadzeń zakonnych, a niektóre
z nich miały duży wkład w mój rozwój religijny poprzez katechizację, prowadzenie grupy Dzieci Maryi, scholę, kolonie parafialne czy rekolekcje dla dziewcząt. Trudno powiedzieć dlaczego tutaj akurat Pan Jezus mnie przyprowadził. Ale jedno mogę z pewnością powiedzieć, że tym co wyróżniło Siostry Maryi była prostota, rodzinna atmosfera dająca się wyczuć w domu zakonnym i zwyczajność samych Sióstr, z którymi miałam wtedy kontakt.
S. M. Michaela Musiał
kwi 28, 2021 | AKTUALNOŚCI
Gabinet psychoterapii doM, to miejsca, w którym można wypowiedzieć problemy, trudności, jakie odbierają siły i chęci do życia.
To miejsce, w którym można doświadczyć godności siebie, odkryć swoje piękno, poczuć, że jest się kochanym.
To miejsce, w którym Maryja, patronka gabinetu, sama ociera łzy płynące po policzkach, pochyla się nad każdą ludzką historią.
To miejsce, w którym poza mną i osobą, która przychodzi jest w szczególny sposób obecna Maryja. Czuję wdzięczność, że ONA Sama przez moich przełożonych zaufała mi, powierzając każdą z osób w takiej, a nie innej pracy. Wiem, że każda osoba zgłaszająca się na spotkanie jest tu nie przez przypadek. To daje mi taką pewność, że to jest dobry czas.
Gabinet to miejsce spotkania, to CZAS. Czas, który jest często brzemienny w uczucia, emocje, wspomnienia, w którym wszystko staje się znów żywe i prawdziwe, w którym można doświadczyć siebie. Każdy ból to doświadczenie przeszywające do głębi. Tak często z nim walczymy, bo jest nie do zniesienia. Ale czas, w którym jest się z tym bólem pomaga go przyjąć, pomaga doświadczyć siebie.
Doświadczyć siebie w sytuacji trudnej, to wiedzieć, że choćby wszystko wokół się sypało, waliło, to ja JESTEM, to czuć głębokie oparcie, mimo, że wokół nie ma nic stabilnego. To dotknąć najgłębszej swojej istoty, która jest stabilna, spokojna, pewna mimo, że na zewnątrz trud i różne burzliwe uczucia. Ten ból często jest pomocny w pokonaniu drogi do siebie.
Jako siostra nie mogę nie napisać, że ta najgłębsza istota, to miejsce święte świętych w nas,
w którym Bóg przebywa. Czas, w którym jesteśmy z własnym bólem, kiedy doświadczamy go, niekiedy do głębi, prawdziwie i żywo, pozwala spotkać się z samym sobą. Pozwala na zdarcie z siebie wszelkich warstw, które pokryły jak kurz, to co najpiękniejsze w nas. Warstwa oczekiwań innych wobec nas, niespełnionych nadziei, wszelkich uczuć, które dziś są takie jutro inne, złych słów na nasz temat, krzywd… Zaczynamy patrzeć na siebie prawdziwie, zaczynamy patrzeć na swoje słabości, które nie przerażają, zaczynamy widzieć, że wszystko co mamy Bóg czyni drogą do Siebie Samego. Zaczynamy cieszyć się sobą, tacy jacy jesteśmy, z naszymi ranami.
Ból i czas na to, żeby z tym bólem być, żeby dotrzeć do głębi siebie.
Trudne doświadczenia, dobrze przeżyte, często zostawiają najpiękniejszy ślad.
Przeżywamy czas radości w Oktawie Wielkanocy, Jezus wyciąga Swoje zrani dłonie,
pokazuje Swój przebity bok, te rany są samą Miłością.
Tak wygląda moja praca, moja służba – jestem z drugą osobą w jej bólu, troskach, smutku.
S. M. Dominika