Przyjaciel Oblubieńca

Przyjaciel Oblubieńca

Święty Jan Chrzciciel jest jednym z nielicznych świętych, którzy wielokrotnie wspomniani są w Liturgii. W roku kościelnym obchodzimy zarówno jego narodziny – 24 czerwca, jak i męczeńską śmierć – 29 sierpnia. Jest on również obok Maryi jedną z przewodnich postaci w okresie adwentu…

Ewangeliści wspominają historię związaną z jego długo oczekiwanym narodzeniem, której towarzyszyły znaki mocy z wysoka, (Łk 1, 5 – 25. 39 – 40; 57 – 80). Widzimy Jana nad Jordanem pouczającego, udzielającego chrztu nawrócenia i wskazującego na Mesjasza, (Łk 3, 1 – 18; Mt 3, 1 –12; Mk 1, 1 – 8; J 1, 19 – 31). On sam wyznaje, że nim nie jest i określa siebie jako ,,głos wołającego na pustyni”. Jako poprzednik Zbawiciela i ostatni z proroków Starego Testamentu w pełni oddany powierzonej mu misji uczestniczy o objawieniu Trzech Osób Boskich przy chrzcie Jezusa w Jordanie, (Łk 3, 21 – 22; Mt 3, 13 – 17; Mk 1, 9 – 11; J 1, 32 – 34). Jest największym spośród narodzonych z niewiast, jak określił go sam Jezus. Ten prorok jest bardzo pokornym człowiekiem. Choć pochodził z kapłańskiego rodu żyje prosto, radykalnie, ascetycznie. Jako Boży nazirejczyk skromnie się żywi i ubiera. Oddala się na pustynię. Jego styl życia nie wydawał się zbyt pociągający. A jednak ,,ciągnęła do niego cała judzka kraina oraz wszyscy mieszkańcy Jerozolimy”. Kiedy w związku z rozpoczęciem publicznej działalności Jezusa wokół osoby Jana powstają spory i domysły, on nazywa siebie przyjacielem Oblubieńca i zapowiada swoje odejście: ,,Potrzeba aby On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3, 29 – 30).

Postać św. Jana Chrzciciela bardzo bliska jest stanowi życia konsekrowanego. Dzisiaj my jesteśmy znakiem dla świata, o ile żyjemy misją, do której wezwał nas Pan. Przez śluby i życie we wspólnocie ukazujemy , że możliwe jest bycie razem mimo różnic wieku, charakterów, zainteresowań i zdolności. Patrząc na nasze zwyczajne życie w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie podjęte z miłości do Oblubieńca ludzie mogą odnaleźć bliskość Boga w codzienności i otworzyć się na Jego łaski w Kościele, pomimo wielu trudnych doświadczeń. Prorocki wymiar naszego życia pomaga uznać pierwszeństwo Boga w posłuszeństwie jego przykazaniom i nowości Ewangelii. Przez życie w czystości ukazujemy ludziom świeckim wartość wierności w rodzinie, małżeństwie oraz godność każdej osoby ludzkiej. Zycie w ubóstwie natomiast kieruje ludzkie spojrzenie na Boga, źródło wszelkiego dobra. W tym świadectwie życia umacniamy także siebie nawzajem we wspólnotach. Jan Chrzciciel, choć wydaje się samotnikiem, tworzył wspólnotę ze swoimi uczniami. Nie przywiązywał ich jednak do siebie ale odsyłał do Jezusa. Niektórzy z uczniów Jana stali się później Apostołami.

Przyglądając się postaci św. Jana Chrzciciela szczególnie zatrzymuje mnie temat upomnienia. To właśnie upominanie Heroda, zawiść Herodiady i naiwność pomieszana z demoralizacją młodej Salome doprowadzają do śmierci proroka, (Mt 14, 1 – 12; Mk 6, 17 – 29). Upominając innych można czasem zapłacić bardzo wysoką cenę, nawet jeśli robimy to w trosce o dobro wspólne, w trosce o dobro osoby upominanej. Nie tylko Jan upominał władcę, czyniło to wielu proroków. Zazwyczaj upominanie wiązało się z nieprzychylną reakcją adresatów. Wyjątkowo zareagował król Dawid na słowa upomnienia ze strony proroka Natana, gdy po grzechu z Batszebą i zamordowaniu Uriasza Chetyty mieczem Ammonitów usłyszał wyjaśnienie przypowieści o bogaczu zabierającym jedyną owieczkę ubogiemu,  pokutował i podjął trud nawrócenia, ( 2 Sm 12, 1 – 16). Bardzo wiele zależy od serca. Sprawdziły się w obu przypadkach przestrogi Księgi Mądrości: „Nie strofuj szydercy, by cię nie znienawidził, strofuj mądrego, a będzie cię kochał”, (Mdr 9, 8). O upomnieniu braterskim uczy nas sam Jezus podając kolejność podejmowanych działań – najpierw w cztery oczy, później przy świadkach, a ostatecznie przez przełożonych, (Mt 18, 15 – 20). Jak bardzo trzeba pamiętać o tej kolejności w praktykowaniu upominania, które samo w sobie nigdy przyjemne nie jest. Wymaga odwagi i delikatności, pokory i miłości, jasności wypowiedzi, konkretu odnoszenia się do faktów oraz szacunku wobec upominanej osoby. Znamy z katechizmu uczynki miłosierdzia co do ciała i co do duszy. Każdy z nich ma wielką wartość w oczach Boga. Upominać grzesznych to pierwszy z uczynków miłosierdzia wobec duszy – być może najtrudniejszy. Niestety zaniedbywanie go może narażać nas na udział w grzechach cudzych, o których także mówi katechizm, np.: milczeć, widząc cudze grzechy; na grzechy cudze zezwalać; mogąc, nie zapobiegać cudzym grzechom. Kwestię upominania mamy poruszoną i w naszych dokumentach zakonnych.

Pracując z dziećmi i młodzieżą wielokrotnie przekonałam się o wartości upominania z miłością w trosce o wychowanków. Dostrzegam też pewną piękną cechę młodych ludzi, którą często z wiekiem tracimy – otwartość na życzliwe uwagi wychowawcy i zdolność do zmiany. Dzięki temu jaśniej rozumiem słowa Pana Jezusa, w których właśnie dzieci stawia nam za wzór do naśladowania w wierze i zaufaniu wobec Boga, (Mt 18, 3). Wracając do Jana Chrzciciela na koniec nasuwa się jeszcze i to słowo Jezusa: ,,Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on” (Mt 11, 11). Jest w tych słowach nadzieja dla nas…

s. Michaela Musiał

Świadectwo o uzdrowieniu

Świadectwo o uzdrowieniu

Dnia 26.03.2021r. w szpitalu w Gliwicach przyszła na świat nasza córka, Bianka. Na skutek komplikacji okołoporodowych u dziecka stwierdzono ostrą niewydolność krążeniowo – oddechową, zespół aspiracji smółki, zespół DIC, zapadnięte lewe płuco, ciężką zamartwicę urodzeniową. Bianca była reanimowana dwukrotnie: tuż po porodzie oraz w karetce w trakcie przewozu  na oddział intensywnej terapii noworodków do Zabrza. Stan zdrowia dziecka był bardzo poważny, lekarze zrobili wszystko co tylko mogli aby pomóc Biance, i nie byli w stanie nic więcej zrobić. Mówili: „Jesteśmy lekarzami, nie Bogiem. Proszę się modlić”.

Rodzice Bianki, dziadkowie, przyjaciele i inne osoby bliskie modliły się za Biankę. Poprosiliśmy o modlitwę Siostry z Klasztoru w Brzeziu i Bianka została objęta modlitwą
i włączona do Nowenny, do Służebnicy Bożej Siostry Dulcissimy. Dziadkowie pojechali do Brzezia na Jej grób, aby prosić za Jej pośrednictwem o wstawiennictwo do Boga o łaskę zdrowia i życia dla Bianki.

Codzienna modlitwa doprowadziła do tego, że po Wielkanocy Bianka odrzuciła respirator, zaczęła samodzielnie oddychać i rozpoczęła ciężką pracę o swoje życie. Stan dziecka nadal był ciężki, jednak lekarze stwierdzili, że to cud, iż dziecko przeżyło tak poważny stan
i należy dziękować Bogu. Z dnia na dzień stan się poprawiał i po miesiącu Bianeczka wyszła ze szpitala do domu, a my mogliśmy cieszyć się naszym dzieckiem.

Wierzymy, że to wstawiennictwo Siostry Dulcissimy i modlitwy doprowadziły do tego, iż Bianka jest z nami. Dziś cieszymy się naszą córeczką, którą czeka nadal długa droga, aby w pełni powrócić do zdrowia, nie zapominamy jednak o dalszej modlitwie poprzez wstawiennictwo Siostry Dulcissimy.

Prosimy o dalsze modlitwy. Bóg zapłać

Wdzięczni  Rodzice Bianki.

Racibórz, 30 maja 2021 r.

Siostry nauczyły mnie empatii do drugiego człowieka

Siostry nauczyły mnie empatii do drugiego człowieka

Mam na imię Magdalena i mam 35 lat. SIOSTRY MARYI NIEPOKALNEJ towarzyszyły w moim życiu od zawsze.  Już będąc w przedszkolu Siostra uczyła mnie katechezy. Będąc w szkole podstawowej s. Małgorzata prowadziła, taką małą wspólnotę ,,Dzieci Maryi” do której należałam. Pamiętam jak nosiłyśmy wtedy takie niebieskie pelerynki. Było nas około 25 dzieci. Uczestniczyłyśmy aktywnie na Mszach świętych – w okresie Wielkiego Postu prowadziłyśmy Drogę Krzyżową dla dzieci, kiedy był okres różańcowy, w październiku prowadziłyśmy różaniec, a w adwencie chodziłyśmy na roraty. Były to piękne  czasy.  Później, już jako nastolatka przez kilka lat jeździłam na rekolekcje dla dziewczyn do Barda Śląskiego albo Wrocławia, które organizowały Siostry (z niektórymi, które brały udział lub je prowadziły, mam kontakt do dziś). Czas rekolekcji wspominam bardzo dobrze. To był niesamowity czas, czas poznawania nowych osób, czas integracji z Siostrami i z innymi dziewczynami, czas poznawania życia Sióstr. Codzienne Msze święte,  adoracja,  były dla mnie niezwykłe, mogłam zbliżyć się i poznawać miłość Pana Jezusa, adorować Najświętszy Sakrament, napełniać się Bożą obecnością.  Jako nastolatka byłam także wolontariuszką w Zakładzie Opiekuńczo Leczniczym dla dzieci z niedorozwojem psychicznych i fizycznym, który prowadziły Siostry. Podczas odwiedzin dzieci, miałam również możliwość chodzenia do kaplicy aby pomodlić się, czasami modliłam się z Siostrami różaniec, brewiarz. Bardzo chętnie przychodziłam, aby spędzić czas z tymi dziećmi, pobawić się, przytulić, umilić im czas, dać im trochę miłości, której im brakowało, ponieważ często nie mieli oni rodziców, którzy by ich odwiedzali. Okres ten był piękny a zarazem trudny, ponieważ wiele z tych dzieci było bardzo ciężko chorych, ale każde było piękne, bo przecież było dzieckiem Boga.  To właśnie stamtąd, z tego wolontariatu u Sióstr, wzięło się u mnie, moje powołanie do pracy z chorymi ludźmi. Obecnie pracuje  jako opiekun medyczny już 13 lat. Choć nieraz w mojej pracy jest ciężko, daje mi ona wiele satysfakcji ponieważ mogę pomóc drugiemu człowiekowi, który jest w potrzebie, zaopiekować się nim, uśmiechnąć, porozmawiać, zrobić wszystkie czynności pielęgnacyjne, których oni sami, często nie są w stanie zrobić samodzielnie.Tak naprawdę nie doceniamy tego co mamy dopóki sami nie znajdziemy się na miejscu ludzi chorych, po wypadkach czy udarach….  Moje życiowe motto brzmi: ,,Traktuj drugiego człowieka tak jakbyś sam/sama chciał/a być traktowana”, dlatego staram się otaczać troską powierzonych mi ludzi w taki sposób, w jaki sama chciałabym być traktowana, gdybym zachorowała i potrzebowała nieustannej opieki. Bardzo cieszę się, że w moim życiu miałam  możliwość poznania  Sióstr Maryi Niepokalanej. Kiedyś nawet myślałam żeby zostać siostrą zakonną J jednak odkryłam, że moim powołaniem jest życie w małżeństwie. Z perspektywy czasu, widzę, że to wszystko czym ,,nasyciłam się”, jako dziewczynka, później jako nastolatka poprzez uczestnictwo w rekolekcjach, które organizowały Siostry, udział w wolontariacie, emanowało na moje dalsze życie. Siostry bardzo dużo mnie nauczyły, szczególnie cierpliwości i empatii do drugiego człowieka.   Dużo osób zadaje mi takie pytanie: ,,Madzia skąd ty bierzesz swój optymizm,  zawsze jesteś taka uśmiechnięta”. Tak naprawdę, dużo daje mi wiara oraz moja praca jaką wykonuje. Jestem osobą wierzącą i nigdy  nie zmieni się to!! Cieszę się  każdym nowym, danym mi dniem.  MIŁOŚĆ PANA JEST WIELKA! i  nieraz już doświadczyłam Jego obecność w  moim życiu. Czasami narzekamy, że coś nam nie wyszło…że nie mamy czegoś. A czy zastanawiamy się ,, Czy jest, to aż tak ważne? Czy dobra materialne, aż tak się liczą? Czy stanowiska, wykształcenie stanowi o mojej wartości? Jezusa, kiedy brał krzyż na swoje ramiona – nikt nie pytał się  czy chce go  wziąć. On wziął krzyż i umarł potem za nasze grzechy. ON nie narzekał, że Mu ciężko, że Mu źle.  PAMIĘTAJMY o  tym, że to co dla człowieka wydaję się niemożliwe u Boga wszystko jest możliwe.

MAGDA

Sakrament życia konsekrowanego

Sakrament życia konsekrowanego

Gdy zbliża się Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej nasuwa mi się wiele wspomnień, skojarzeń związanych z Najświętszym Sakramentem. Tyle jest dokumentów, książek, kazań czy konferencji na temat Eucharystii… Nie pamiętam już gdzie zetknęłam się z takim określeniem: Sakrament życia konsekrowanego. Autor uzasadniał, że skoro dwa stany w Kościele – kapłaństwo i małżeństwo – mają swój sakrament, to sakramentem właściwym dla osób konsekrowanych jest Eucharystia gdyż w niej jednoczą się ze swoim Oblubieńcem.

Najczęściej mamy możliwość codziennego uczestniczenia we Mszy Świętej w naszych domach zakonnych lub kościołach parafialnych. Czas kiedy z powodu choroby czy innych okoliczności nie mogę w niej uczestniczyć jest dla mnie przykrym doświadczeniem, przypomnieniem własnego ubóstwa i ludzkich ograniczeń. Wiele osób wierzących ma podobne przeżycia, zwłaszcza obecnie w dobie trwającej ciągle pandemii. Uczestnictwo w Najświętszej Ofierze jest codziennym źródłem łaski i światła przychodzącego przez Słowo Boże albo teksty mszalnych modlitw, wezwań czy pieśni. Podobnie chleb i wino, które Chrystus wybrał aby stały się Jego Ciałem i Krwią,
w prostocie swojej materii przypominają o Bożym upodobaniu do tego co małe, pokorne i kruche. Gest łamania Chleba przed obrzędem Komunii przypomina mi o pokorze Boga i poddaniu się człowiekowi. A kiedy Pan Jezus przychodzi w Komunii świętej pozwala doświadczyć swojej przemieniającej bliskości i zaufania do mnie słabego człowieka. Jestem w komunii z Nim
i z Kościołem, moją wspólnotą. Mając kontakt z wieloma osobami o odmiennych poglądach, wierze czy stylu życia,  przychodząc do kościoła na Eucharystię tym bardziej czuję, że jestem w domu. Dom mojego Pana jest moim domem. Będąc na Mszy świętej już nie działam indywidualnie ale we wspólnocie. Wykonywane gesty, wypowiadane słowa, przyjmowane postawy ciała prowadzą do przejścia od ,,ja” do ,,my”. Wartość jednoczącą Eucharystii odkryłam bardziej przebywając przez wiele lat w małej wspólnocie kiedy mogłyśmy razem ją przeżywać w niedziele, a jako wspólnotowe święto i wyróżnienie gdy Msza święta sprawowana była w naszej domowej kaplicy.

Staranie o to, by w każdym naszym domu była kaplica z Najświętszym Sakramentem jest wyrazem mądrości Kościoła, Zgromadzenia. Mieszkamy realnie pod jednym dachem z naszym Panem. Jego cicha obecność towarzyszy naszym codziennym sprawom. Kiedy w cichej adoracji trwam w Jego obecności zachwyca mnie Jego miłość wyrażająca się z znaku Chleba Eucharystycznego. Mam być Jego monstrancją kiedy idę do sióstr, do apostolstwa w katechezie, zawsze… i choć nie doświadczam duchowych uniesień przebywanie w Jego obecności jest moim pokojem, moją siłą. Wielką wartość stanowi dla mnie codzienna wspólnotowa adoracja znajdująca się w porządku dnia i wiernie praktykowana zarówno w mojej dawnej małej wspólnocie jak i obecnie. Trwając z moimi siostrami wspólnotowo przed Panem umacniamy się wzajemnie świadectwem wiary i miłości.

Podczas Uroczystość Bożego Ciała charakterystyczna jest jeszcze jedna forma kultu eucharystycznego – procesje z Najświętszym Sakramentem. Uczestnicząc w procesjach eucharystycznych idących ulicami mojego miasta od dziecka miałam świadomość, że uczestniczę
w szczególnej formie manifestacji wiary. Miałam poczucie wyróżnienia idąc jakby w orszaku Baranka, jak pisze o tym św. Jan Apostoł: ,,To ci, którzy Barankowi towarzyszą, dokądkolwiek idzie; ci spośród ludzi zostali wykupieni na pierwociny dla Boga i dla Baranka, a w ustach ich kłamstwa nie znaleziono: są nienaganni”,(Ap 14, 4 – 5). I w innym miejscu: ,,  A świątyni w nim nie dojrzałem: bo jego świątynią jest Pan Bóg wszechmogący oraz Baranek. I Miastu nie trzeba słońca ni księżyca, by mu świeciły,
bo chwała Boga je oświetliła, a jego lampą – Baranek. I w Jego świetle będą chodziły narody, i wniosą do niego królowie ziemi swój przepych”, (Ap 21, 22 – 24). Obraz Chrystusa Baranka oświecającego miasto i narody, tak bardzo pasował do tłumnych procesji zatrzymujących się przy czterech ołtarzach i Jezusa błogosławiącego nam w Najświętszym Sakramencie.

Na czas w okolicach Bożego Ciała przypadają zazwyczaj uroczystości Pierwszej Komunii Świętej, a później ich kolejne rocznice. Kończąc moje zamyślenia właśnie w takim dniu podzielę się jeszcze jednym wspomnieniem. W dniu mojej Pierwszej Komunii po uroczystościach w kościele
w gronie rodziny zostałam zapytana przez kogoś z gości kim chciałabym zostać jak dorosnę.
Bez namysłu odpowiedziałam, że zakonnicą. Wśród obecnych zapanowała konsternacja, ponieważ
nic tego nie zapowiadało, ani chyba nikt nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Czas płynął, a ja do dziś nie wiem, skąd mi wtedy taka odpowiedź przyszła, choć… dziś właśnie mogę za św. Pawłem powtórzyć: ,,za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna; przeciwnie, pracowałem(…), nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną”, (1 Kor 15, 10).

s. Michaela Musiał

Od artykułu do uzdrowienia

Od artykułu do uzdrowienia

Jestem dziennikarką katolickiej gazety. Ze Sługą Bożą s. Dulcissimą Hoffmann zetknęłam się zawodowo -po prostu pewnego dnia poproszono mnie w redakcji o napisanie tekstu o tej pobożnej zakonnicy ze Śląska. Redakcja wyszła w ten sposób na przeciw prośbie s. Małgorzaty ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, która zajmuje się propagowaniem osoby s. Dulcissimy. Ja także należałam do osób, które wcześniej o Słudze Bożej nie słyszały. Nawet nie za bardzo chciałam podejmować ten temat, ponieważ uważałam, że lepiej opracuje go koleżanka, uchodząca za specjalistkę od propagowania pobożnych zakonnic, co ja nie za bardzo „czuję”. Koniec końców temat przypadł mi i rozpoczęłam pracę nad tekstem.

Już po pierwszym przejrzeniu strony dulcissima.pl poczułam dużą sympatię dla sympatycznej Heleny Hoffmann, spoglądającej na mnie bystrym i przeszywającym wzrokiem z licznych zdjęć zamieszczonych w Internecie. Ujęła mnie dojrzałość tej młodej dziewczyny w przyjmowaniu ciężkiej choroby, jak i poruszył mnie lokalny kult jej osoby i powszechne w Brzeziu przekonanie o jej świętości. Rzuciły mi się w oczy także liczne świadectwa łask i uzdrowień za jej wstawiennictwem.

W tym czasie prywatnie przeżywaliśmy w rodzinie nerwowy okres oczekiwania na wyznaczenie terminu operacji uszkodzonego nerwu łokciowego naszej najstarszej córki, Marysi. Gdy zobaczyłam na stronie dulcissima.pl skrzynkę intencji od razu umieściłam tam prośbę o modlitwę w intencji szybkiego wyznaczenia terminu operacji i jej pomyślnego przebiegu. Przeszła mi przez głowę myśl, że może coś głębszego jest w tym, że to właśnie ja otrzymałam w redakcji ten temat… O modlitwę poprosiłam też s. Małgorzatę, z którą rozmawiałam tego dnia na potrzeby powstającego artykułu i w ten sposób Siostry ze Zgromadzenia Maryi Niepokalanej z Brzezia włączyły córkę w swoją nowennę przez wstawiennictwo s. Dulcissimy. Już na drugi dzień po popołudniu ze szpitala przyszła informacja o wyznaczonym terminie operacji. Poinformowałam o tym od razu s. Małgorzatę, bo nie miałam wątpliwości, że s. Dulcissima miała w tym swój udział. I my i Siostry nadal modliliśmy się przez wstawiennictwo s. Dulcissimy o zdrowie dla Marysi. Wydrukowałam duże zdjęcie s. Dulcissimy z czasu, gdy była postulantką, postawiłam je na stole, by i w ten sposób Siostra towarzyszyła nam w tym czasie. Ja osobiście mocno i natrętnie uczepiłam się s. Dulcissimy, bo powracała do mnie myśl, że to jakiś dar z nieba, że prośbę o artykuł o niej otrzymałam właśnie w tym momencie…

Cztery dni po tym, gdy wyznaczono nam termin operacji, s. Małgorzata przesłała mi zdjęcia s. Dulcissimy do wykorzystania w gazecie, a odnosząc się w mailu także do zdrowia Marysi napisała: „Kilka razy pojawiła się we mnie myśl >nie zdziwiłabym się, gdyby Marysia nie potrzebowała operacji<. Niech Pan Bóg prowadzi, a Dulcissima … wyprasza co trzeba…”. Nie za bardzo zwróciłam uwagę na te słowa, prócz tego, że pomyślałam, że wiara s. Małgorzaty jest wielka… Dalej gorliwie i z wiarą odmawiałam nowennę, ale intencją były jedynie dobre owoce operacji…

Następnie wypadki potoczyły się błyskawicznie. Maila od s. Małgorzaty z uwagą, że operacja może nie być potrzebna otrzymałam w poniedziałek, we wtorek byłyśmy z córką u nowego rehabilitanta, który w pewnym momencie poprosił ją o pokazanie, jakie ćwiczenia wykonywała wcześniej na dłoń, bo w związku z uszkodzeniem nerwu nie była w stanie przywodzić, odwodzić i prostować palców IV i V. Jakież było moje zdziwienia, gdy Marysia rozłożyła swobodnie wszystkie palce dłoni, które były niemal całkowicie proste. Dodatkowo dotknęło mnie to, że rehabilitant w tym momencie rzucił uwagę: „To nie jest tak źle z tą Twoją ręką, Ktoś nad Tobą czuwa, bo po takich wypadkach jest często gorzej”. Przed operacją niemal codziennie oglądałam dłoń córki, prosiłam, by pokazywała mi, jak prostuje i odwodzi palce, bo bałam się pogorszenia stanu przed operacją. Tak swobodnych ruchów Marysia nie była w stanie wykonywać.

Po wyjściu od rehabilitanta obejrzałam dłoń córki i utwierdziłam się, że mamy do czynienia z wyraźną poprawą, co wskazywałoby także na poprawę stanu samego nerwu. Ale biorąc pod uwagę, że różne rzeczy już widziałyśmy i ja i córka – czasem dostrzegałyśmy jakieś postępy, a potem badania tego nie potwierdzały, z ostrożnością podeszłam do całego wydarzenia. Postanowiłam odczekać jeszcze dzień, dwa i dopiero wtedy powtórzyć badanie nerwu u neurologa. Sama Marysia nie była przekonana, czy powtarzać to badanie, bo jak stwierdziła – zapewne, nic się nie zmieniło, a ja mam nie opowiadać wymysłów o tym, że może operacja nie będzie potrzebna, bo operacja na pewno będzie.

W czwartek zarejestrowaliśmy się na kolejne badanie EMG u neurologa. Wchodziłam do gabinetu z przysłowiową „duszą na ramieniu”, bo bałam się rozczarowania związanego z niekorzystną diagnozą. Jednak ku naszemu ogromnemu szczęściu badanie wykazało znaczną poprawę stanu uszkodzonego nerwu, na tyle dużą i na tyle szybką (minął zaledwie miesiąc od poprzedniego badania, które było wskazaniem do operacji), że od razu lekarz stwierdził, że odradza operację, bo nerw zaczął się skutecznie regenerować. Także konsultacja u neurochirurga, który miał operować córkę potwierdziła, że w tej sytuacji operacja jest absolutnie niewskazana, a nerwowi należy dać czas na dalszą regenerację.

Właściwie cały czas nie do końca dociera do nas nie tyle fakt takiej poprawy uszkodzonego nerwu, ale okoliczności, w jakich do tego doszło. Całą rodziną nawiedziliśmy już grób s. Dulcissimy, by dziękować za otrzymane łaski i dzielimy się z innymi już także trochę „naszą” kochaną s. Dulcissimą. Ona sama do nas przyszła, rozpaliła nasze serce wielką sympatią ku sobie oraz wiarą, że może nam pomóc i w kilka dni odmieniła nasze życie o 180 stopni. Dziękujemy Ci s. Dulcissimo!

Beata z rodziną

Być albo nie być –  oto jest pytanie….

Być albo nie być – oto jest pytanie….

Pozwala mi to dostrzec działanie Opatrzności Bożej w tym, jak znalazłam się w Pompejach.

 

Już niedługo minie 6 lat od kiedy, dzięki  zaufaniu ówczesnej Matki Generalnej i S. Prowincjalnej mogłam podjąć tę misję pielęgniarską tutaj, przy tak bardzo znanym na całym świecie Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. Opatrznościowo dzięki s. Immakulacie i siostrom z Jaszkotla oraz koleżankom z ZOL, w którym pracowałam, kilka lat wcześniej ukończyłam licencjat z pielęgniarstwa. Ponad rok ciężkiej pracy pozwolił mi zgłosić się do służby właśnie w tej słonecznej Italii, gdzie czekało na mnie miejsce w Klinice Matki Bożej Różańcowej.

By jednak znaleźć się tutaj brakowało jeszcze dopełnić tylko administracyjnego zatwierdzenia ministerstwa w języku włoskim. Brakowało mi znajomości języka włoskiego. Rozpoczęłam więc pierwsze kroki w centrum kolebki chrześcijaństwa – w Rzymie moją misję od nauki języka. Wielkie emocje, ale i obawy – czy zdołam w ciągu kilku miesięcy nauczyć się języka, kultury, a szczególnie nazewnictwa medycznego. Formacja permanentna i wzajemne wsparcie siostrzane pozwoliło mi odnaleźć się  w międzynarodowej wspólnocie, a także uzmysłowić sobie znaczenie słów Credo: Wierzę w Jeden, Święty i Apostolski Kościół powszechny, za który męczennicy przelewali krew na arenie Koloseum.

 

Odnalezienie Jedności Siostrzanej, w naszej małej wspólnocie polsko-niemiecko- afrykańskiej, rozpoczynało się od wspólnej modlitwy, Mszy Świętej, rekreacji, pracy i celebracji wspólnych posiłków. Nasze wzajemne zaufanie pozwalało owocować darom Ducha Św. Następnie rozpoczęłam naukę języka w  ,,większej” międzynarodowej wspólnocie w szkole językowej. Również wyjazd na Korsykę i praca z siostrami tam,  pomogły mi „szlifować” nabyte umiejętności języka włoskiego.

Po 6-u miesiącach doświadczeń, przyszedł wreszcie czas, aby rozpocząć kolejny i docelowy etap życia zakonnego, i podjęcie pracy pielęgniarskiej w Pompei.

 

Swoją pracę w szpitalu rozpoczęłam od 3-miesięcznego wolontariatu, tak aby wszystko poznać. Niestety po przyjeździe okazało się, że moja nauka języka, oczywiście nie jest wystarczająca, a ludzie mówią szybko, a do tego mają swój dialekt. Tak naprawdę zaczęłam uczyć się od nowa, przebywając wśród ludzi, poznając nowe fachowe słownictwo i to niejednokrotnie w dialekcie neapolitańskim. Na szczęście wszyscy byli bardzo mili i otwarci, i z wielką życzliwością reagowali na moje wpadki językowe lub zupełny brak słów i niezrozumienie.  Każdą wolną chwilę po wolontariacie spędzałam na nauce tych wszystkich profesjonalnych nazw sprzętów i narzędzi, ponieważ czekał mnie egzamin w Izbach Pielęgniarskich. Wielkie wsparcie otrzymałam od s. Goretti, która w tym czasie była oddziałową na chirurgii. Cierpliwie starała się mi wszytko pokazać, wyjaśnić, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Pamiętam dzień egzaminu, bałam się, ale zawierzałam to Bogu przez Maryję. Ponieważ siostry nie mogły ze mną pojechać, towarzyszyli mi wtedy Rosaria i Mario (przyjaciele ze szpitala). Dzięki Bożej pomocy udało mi się zdać pozytywnie i od grudnia rozpoczęłam pracę już na pełny etat.

 

Ludzie przyjęli mnie bardzo serdecznie. Ich otwartość, chęć pomocy i współpracy budowały mnie i podnosiły na duchu w momentach totalnego niezrozumienia mentalności i potrzeb tutejszego rodzaju pacjentów. Pomimo wszystkich różnic kulturowych, językowych i charakterologicznych wszyscy łączymy się we wspólnej modlitwie za nasze rodziny (smutki i radości przeplatają się wszędzie) za naszą rodzinę zakonną.

 

Codziennie doświadczamy życzliwości ze strony właścicieli Kliniki, otwartości ze strony pracowników i chorych, dzięki, którym dzielnie trwamy na wyznaczonym odcinku pracy – s. Goretti obecnie  jako oddziałowa ginekologii i położnictwa, a ja pracując na wszystkich oddziałach w zależności od potrzeby: na chirurgii, ginekologii, nefrologii, okulistyce, endoskopii, geriatrii.

 

Nasz dzień rozpoczynamy o godz. 6:00 wspólną modlitwą w kaplicy szpitalnej: brewiarz, rozmyślanie i Msza Święta w Sanktuarium MB Różańcowej. O godzinie 8:00 rozpoczynamy pracę zawodową i domową gdyż ja często mam popołudniowe dyżury. Dzień kończymy także  wspólną modlitwą o godzinie 20:00. W niedzielę mamy zazwyczaj dzień wolny od pracy zawodowej, który możemy spędzić na formacji permanentnej pod płaszczem Matki Bożej  oraz korzystając z duchowej opieki ojców Franciszkanów.

 

Myślę, że najbardziej skuteczną formą głoszenia Dobrej Nowiny jest, właśnie dawanie świadectwa własnym życiem. Możemy pokazać ,,praktyczny” wymiar wiary, jaki przejawia się głównie w służbie chorym.

Pomimo wielu trudności związanych z barierą językową, różnic kulturowych i mentalności, odnalazłam się w rzeczywistości tego kraju.

 

Moją misją jest spotkanie z konkretnym człowiekiem, z jego chorobą, jego historią życia, z tym wszystkim co go boli i co jest dla niego ważne.

Moja misja, to zatrzymanie się przy człowieku, to próba obdarzenia go bezinteresowną miłością, miłością Boga.

 

Mam ogromne szczęście, że mogę pracować i robić to co naprawdę kocham, że mogę być w miejscu, gdzie Maryja w sposób szczególny jest obecna i  zawierzać Jej siebie, i ludzi z którymi przyszło mi pracować i służyć.

 

S.M. Magdalena Delczyk