mar 3, 2021 | DUCHOWOŚĆ, FORUM
Dość często zdarza mi się, że czyjeś bardzo zwyczajne, bezwiednie rzucone zdanie staje się powodem głębszej refleksji. Nie inaczej było też w przypadku, który opiszę. A był to zwykły, prosty dialog ze starszą Siostrą z mojej Wspólnoty, której pamięć czasami miewa luki. Patrząc na obrazek z wizerunkiem naszego Księdza Założyciela zapytała mnie tak: „Siostro, a ten nasz Założyciel to miał okulary? Bo nie widzę”. Ja na to odpowiedziałam, że nie miał. Siostra po chwili namysłu mówi tak: „Aha…no to miał dobre oczy. To dlatego jest naszym Założycielem. Bo miał dobre oczy”. Rozmyślań na ten temat miałam na kilka tygodni. Wyciągnęłam dla siebie trzy wnioski.
Po pierwsze: Ksiądz Założyciel miał dobry wzrok (nie o fizycznie dobry wzrok mi chodzi oczywiście), tzn. widział dużo. Na pewno więcej niż ja. Widział ogrom potrzeb i biedy (niekoniecznie materialnej) ludzi mu współczesnych. Sama sobie zadaję pytanie o to, czy wysilam wzrok, aby widzieć coś więcej, niż mój mały, bezpieczny światek (mój przysłowiowy „koniec nosa”)? Czy widzę zmieniające się potrzeby, problemy i „biedy” ludzi mi współczesnych? Czy nie zastanawiają mnie puste oczy ludzi w tramwaju i ich uszy zapchane słuchawkami? Czy nie wzbudza niepokoju uśpienie rozumu u wielu młodych ludzi? Czy nie martwią bardzo wyraźne podziały w społeczeństwie, w rodzinach, wspólnotach? Czy widzę coś więcej w takich codziennych obrazkach? Czy szukam przyczyn? Ksiądz Jan widział więcej, szerzej, głębiej. Dlatego odpowiedział adekwatnie do potrzeb sytuacji…i nowatorsko jak na XIX wiek. A ja? Z przykrością stwierdzam, że najczęściej łatwiej mi iść moimi utartymi, sprawdzonymi schematami i nie pytać Jezusa: „Co Ty byś zrobił?”
Po drugie: Ksiądz Schneider miał dosłownie „dobre oczy”. Czy i ja mam dobre oko, „Boże oko”? Czy staram się widzieć drugiego człowieka Bożym wzrokiem? Czy widzę w nim piękno i dobro dziecka Bożego? Przecież wszystko, co stworzył Bóg było dobre. Czy pomagam ludziom odkopać to światło, z którym przyszli na świat? Przecież to światło tak usilnie walczy w każdym z nas, aby do reszty nie zagasnąć… Czy osłaniam ten tlący się knotek? Nie tylko w drugim człowieku, ale i w sobie?
Po trzecie: miał „światłe oczy serca” i wiedział „czym jest nadzieja, do której Bóg wzywa, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych i czym przeogromna Jego moc względem nas wierzących – na podstawie działania Jego potęgi i siły.” (Ef 1,18-19). Dawał innym to, co miał, czyli mocną wiarę, nadzieję i miłość – wewnętrzną pewność Bożego Miłosierdzia…darmowego, dla każdego bez wyjątku. To mi przypomina prostą zasadę: dajesz to, co masz w sobie. Co ja daję innym? Jeśli nie mam w sobie światła, to jak oświetlę drogę do Boga innym?
Każde dziecko przejmuje część cech swoich rodziców i uczy się od nich przez przykład. Czy jestem prawdziwą duchową córką Ks. Schneidera? Czy przejęłam jego dziedzictwo? Daleko mi jeszcze do tego. Ze wzrokiem też chyba u mnie słabo, więc konieczne leczenie u BOSKIEGO OKULISTY…
S.M. Franciszka Jarnot
lut 26, 2021 | AKTUALNOŚCI, FORUM
Dwudziesty trzeci sierpnia to dzień, który zmienił moje postrzeganie życia w jedności. To dzień kiedy wyjechałam na nową placówkę nie znając dokładnie tego miejsca, ani sióstr, które tam były. W sercu jednak, miałam dużo pokoju.
Pamiętam jak miałam wyjechać zaraz po śniadaniu, ale plany Boże były inne i wyjechałyśmy o 15:00 w Godzinie Miłosierdzia, co było dla mnie bardzo znaczące.
Strzybnica to mała miejscowość, w której trafiłam pod płaszcz Maryi i Serca Jezusa.
Kiedy przekroczyłam próg domu, do którego zostałam skierowana przez Siostrę Prowincjalną, poczułam ogromne ciepło, miłość sióstr, które na mnie już od rana czekały. Czułam się bezpieczna i przyjęta z miłością, radością, otwartością i taką serdecznością, a przecież mnie nie znały, a ja ich. Atmosfera, która panowała w tym domu była wyjątkowa bo było czuć w niej Miłość Boga na pierwszym miejscu.
Do życia w jedności w naszej domowej wspólnocie, przyczynił się też obraz życia parafii, który zobaczyłam – był to ,,kościół żyjący”, w którym razem tworzyliśmy wielką rodzinę Bożą. Dobrze wspominam ks. Proboszcza człowieka o wielkim sercu otwartego na Słowo Boga, który na powitanie mnie na Mszy świętej powiedział, abym czuła się jak w domu…..i tak też było przez dwa lata mojego pobytu tam.
Wspólnota, w której z Woli Bożej było mi dane być, to była wspólnota tylko trzyosobowa i pokoleniowa, ale siostry, które mi towarzyszyły, to były osoby głęboko rozmodlone, od których sama mogłam się uczyć życia modlitwy. One naprawdę kochały i pozwalały się kochać Jezusowi i mnie samej.
Każda z nas szukała dobra w drugiej i dla drugiej. Pamiętam jak długo siedziałyśmy przy posiłkach i to nam nie przeszkadzało, ponieważ chciałysmy spędzać ze sobą czas. Dzieliłyśmy się przeżytym dniem i doświadczeniem Jezusa w naszym życiu. Cieszyłyśmy się sobą w wolności, bo pośród nas był Jezus i Maryja, to Oni nas łączyli. Wiedziałam, że zawsze mogłam na nie liczyć, nawet kiedy było ciężko i miałam trudny dzień – moje siostry wspierały mnie modlitwą… i to było piękne.
Pomimo, że każda z nas to inna historia, inne doświadczenia, to ŁĄCZYŁA NAS MIŁOŚĆ.
Dziękuję Bogu i Siostrom (s. Róży i s. Albinie) za czas spędzony w Strzybnicy, który pokazał mi, że tworzenie jedności jest możliwe, o ile będziemy otwarte na siebie nawzajem i będziemy przyjmować, i akceptować siebie takie jakie jesteśmy w duchu Bożej Miłości.
S.M. Sabina Adamowska
lut 18, 2021 | AKTUALNOŚCI, FORUM
„ Pouczę cię i wskażę drogę, którą pójdziesz,
Umocnię moje spojrzenie na Tobie…” Ps 32,8
To spojrzenie Jezusa jest dla mnie bardzo ważne. Patrzę na Niego, Obecnego w Eucharystii i On patrzy na mnie…patrzy w moje serce. Właściwie to przenika moje serce i duszę, przywraca mi życie, uzdrawia to, co słabe, grzeszne. I umacnia na drodze, którą krok po kroku mi wskazuje…
Wiem, że mnie prowadzi…różne to drogi, ale wiem, że to Jego drogi dla mnie. I to mi wystarcza.
To niesamowite, że to spojrzenie Jezusa wyryte w moim sercu, jest jak pieczęć, która w pewien sposób mnie naznacza, że należę do Niego, że jestem w Jego Rękach.
Tu, w miejscu, w którym teraz jestem, w Domu Dziecka w Klenicy, to Jego Spojrzenie szczególnie towarzyszy mi przez Maryję.
Posługuję bowiem wśród dzieci, które potrzebują domu… i ciepłego spojrzenia na nich, na ich życie, historie, troski i radości.
I pomyśleć, że kiedyś sama chciałam założyć własny, rodzinny dom dziecka😊. Bóg jednak sam go dla mnie w pewien sposób założył…
Mocno czuję, że jest w moim sercu taka przestrzeń, którą mogę nazwać DOM i wiem, że jest ona związana z przyjmowaniem w serce ludzi, których Pan stawia na mojej drodze życia i powołania. To jest też przestrzeń słuchania, troski o drugiego człowieka, to miejsce dzielenia się sercem, które staje się domem.. A może inaczej… to dom, w który chciałabym przyjąć każdego rodzi się w moim sercu.
Próbuję więc każdego dnia je kształtować i otwierać…
A teraz w tym czasie moje myśli stale związane są z tajemnicą spojrzenia Maryi na Jezusa.
Kiedy spoglądam na Maryję, czuję, że jestem jakby ukryta w Jej spojrzeniu, schroniona w nim i oddana Bogu. Modlę się, bym umiała patrzeć na innych ludzi, na dzieci, wśród których jestem, oczami Maryi. I proszę Maryję, by to Ona patrzyła za mnie, kochała, służyła…by podarowała mi Swoje Oczy i delikatne spojrzenie, pełne troski i miłości, z którego rodzi się życie…
Świadomość, że wzrok Boga czuwa nade mną, sprawia, że jestem bezpieczna i ufam, że wszystko, co się dzieje jest w Jego Rękach. Zranione, dotknięte cierpieniem dzieci, z którymi pracuję, po prostu jestem, potrzebują poczucia bezpieczeństwa i doświadczenia, że są ważne i kochane. W tej posłudze nie trzeba wielkich słów… Kiedy rozpoczynam dyżur, przygotowuję dzieciom śniadanie, prasuję ubrania, pomagam w nauce albo w sprzątaniu…Kiedy razem idziemy na zakupy, gramy w gry lub pijemy razem herbatę…kiedy delikatnie głaszczę je po głowie, przytulam czy też upominam, zawsze wtedy patrzę na moje dzieci i proszę w sercu, aby miłość Maryi otulała je całe i dotykała ich serc także przeze mnie. Bo Maryja może wszystko…delikatnie dotyka najboleśniejszych ran i przemienia je w perły…I zna właściwy czas uzdrowienia. Ja Jej tylko mówię o dzieciach szeptem a Ona walczy o każde dziecko…
W tej cichej służbie moim dzieciom w Domu Dziecka wypełnia się Wola Pana względem mnie na ten czas… Jemu chwała za wszystko, co daje i jak prowadzi!
S.M. Teresa Fatyga
lut 15, 2021 | FORUM
Nic nowego pod słońcem
Przyglądam się sytuacji epidemicznej związanej z Covid 19, która wciąż otwiera w nas wiele nowych pytań związanych z tematem pandemii. Poszukując w Biblii słowa zaraza, napotykam na modlitwę Jozafata:
„Jeśli spadnie na nas nieszczęście, miecz karzący, zaraza albo głód, staniemy przed tą świątynią i przed Tobą, ponieważ w tej świątyni przebywa Twoje imię, i będziemy wołać do Ciebie w naszym ucisku, wtedy Ty wysłuchasz nas i ocalisz” (2 Krn 20, 9)
„Widziałem wszelkie sprawy, jakie się dzieją pod słońcem. A oto: wszystko to marność i pogoń za wiatrem” (Koh 1, 14). – zauważa Kohelet, rozpoczynając swoje rozważania teoretyczne pod wspólnym tytułem „Nic nowego pod słońcem”.
Dopełnieniem modlitwy Jozafata staje się prośba s. M. Dulcissimy Hoffmann: „Jezu, pokaż ludziom, że to Ty jesteś Panem wszystkiego.
Kierunek Niebo
Przeżywając trudności spowodowane pandemią, szukamy pomocy Boga. A On, który jest Panem czasu i historii, wyrywa nas z naszej codzienności, porządkuje i ukierunkowuje na Siebie. Globalne pandemie od lat towarzyszą ludzkości, budzą z uśpienia i wprowadzają na tory nowych zadań, poszukiwania skutecznych szczepionek. Doświadczanie pandemii jest od wieków wezwaniem do miłości Boga i bliźniego. Czasy, w którym żyła służebnica Boża s. M. Dulcissima Hoffmann nie były wolne od pandemii. Ludzkość dotknięta została epidemią cholery, grypy hiszpanki, tyfusu czy czerwonki.
Cholera
Epidemia cholery, która siała zgrozę, była ostrą zakaźną i zaraźliwą choroba jelit, wywoływaną przez bakterie, zdiagnozowana po raz pierwszy w indyjskiej Kalkucie w 1817 r. Na Śląsk dotarła pod koniec XIX wieku. Wybuch Wielkiej Wojny w 1914 r., związany z przemieszczanie się wojska, przyczynił się do ponownego pojawienia się zakaźnej choroby w Gliwicach, Mysłowicach, Starym Bieruniu i Pszczynie.
Tyfus, czerwonka i ospa
Głównym zagrożeniem epidemiologicznym na Śląsku stały się jednak tyfus plamisty i czerwonka, co było związane z tzw. „głodową zimą” 1916/1917 r. i translokacją wojska. Pod koniec pierwszej wojny światowej pojawiła się ospa. Przy braku skutecznych lekarstw podejmowano wtedy tylko rutynowe działania: separacja i dezynfekcja.
Hiszpanka
W latach 1918-1919 epidemią siejącą zgrozę była globalna grypa o nazwie „hiszpanka” (spanish flu), która uważana jest za największą pandemię znaną we współczesnej historii. Zmutowany wirus grypy H1N1, czyli wirus grypy typu A, zainfekował aż 30 procent mieszkańców Ziemi. Grypa „hiszpanka” zabiła w Europie dwadzieścia mln osób, a z szacunków wynika, że zaraziło się nawet pół miliarda osób na całym świecie.
Tyfus u Hoffmanów
Z końcem stycznia 1919 r. wybuchła kolejna epidemia tyfusu plamistego. Zakaźna choroba dotknęła mieszkańców Śląska, w tym rodzinę „Oblubienicy Krzyża”. Jej matka, Albina z domu Jarząbek, w towarzystwie wuja Franciszka Hoffmanna, starszego brata ojca Józefa Hoffmanna, złożyła wizytę w domu rodziców w Gąsiorowicach koło Strzelec Opolskich. Po powrocie do Zgody, Franciszek zachorował na tyfus plamisty. Dziewięcioletnia wówczas Helenka znalazła się w zupełnie nowej i niepewnej sytuacji. Dom został zamknięty przez policję. Całą rodzinę objęto kwarantanną, zaś Albina Hoffmann z dziećmi została przetransportowana na obserwację do szpitala w Nowym Bytomiu. Znaleźliśmy się w szpitalu. Zostaliśmy oddzieleni i zamknięci w pokoju z zakratowanymi oknami. Przez pierwsze dni mieliśmy dobrą opiekę – relacjonuje Helena. Styczeń 1919 roku dla rodziny Hoffmanów był wyjątkowo trudny. 8 stycznia zmarł Józef Hoffmann w wieku trzydziestu dwóch lat, osierocając dziewięcioletnią córkę i siedmioletniego syna. Albina owdowiała mając dwadzieścia dziewięć lat. Ta młoda kobieta z obolałym sercem była zatroskana o przyszłość swoją i swoich dzieci. Po kilku dniach ich pobytu w szpitalu na obserwaacji, lekarze zorientowali się, że Albina Hoffmann jest niewypłacalna i nie ma osoby, która by pokryła koszty leczenia. Zaproponowali jej pracę na terenie szpitala: zgarniała łopatą węgiel, wiadrami czerpała wodę z kranu w kostnicy, położonej w jego podziemiach. Zmęczona posługą wśród chorych nie uległa zwątpieniu, bo pragnęła zabezpieczyć byt dzieciom. Siostra Dulcissima w swoich zapiskach z dzieciństwa wspomina: Bóg opiekował się nami. Po obserwacji szpitalnej, która trwała pięć tygodni, zwolniono Albinę wraz z dziećmi do domu. Mieszkanie zostało splądrowane w czasie jej nieobecności w Zgodzie. Znalazła się w koszmarnej sytuacji. Helenka bacznie obserwowała swoją mamę i spostrzegła, że jej oczy wędrowały w stronę krzyża; słyszała też słowa mamy: Uczciwie i odważnie rozpocznę wszystko na nowo, aby nadal pozostać tą samą matką. Albina bez narzekania czyniła wolę Bożą. Wtedy też postanowiła wypełnić wolę swojego zmarłego męża – miała poślubić jego najstarszego brata – Franciszka.
Czy Bóg zatrzyma pandemię?
To ciekawe pytanie. W tle słyszymy wołanie Psalmisty Pańskiego: „Zatrzymajcie się, i we Mnie uznajcie Boga wzniosłego wśród narodów, wzniosłego na ziemi!” (Ps 46, 11). Bóg jest Panem naszego życia. Nie bójmy się oddawać wszystkich niepokojów i trudności Ojcu Niebieskiemu. „Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was” (1 P 5, 7). Epidemia trwa i uruchamia pandemię dobra, a ufna modlitwa wznosi się do Boga, jak dym kadzielny (Ps 27). Służebnica Boża s. M. Dulcissima staje na wysokości zadania i wstawia się za na nami wszystkimi, którzy ją wywołujemy na modlitwie. Oto przykłady:
„Proszę o modlitwę w intencji mojego dziadka Stanisława za wystawiennictwem siostry Marii Dulcissimy, u którego zdiagnozowano nawrót choroby nowotworowej. Dziadek darzy siostrę Dulcissimę wielką chwałą za otrzymane łaski. Jakiś czas temu ze łzami w oczach opowiadał mi, że w obliczu choroby jaką był rak pęcherzyka żółciowego, modlił się za jej wstawiennictwem i poczuł przypływ ciepła, zrobiło mu się tak ,,miło i błogo” i usłyszał słowa, przecież dzisiaj są moje urodziny” a miało to miejsce w rocznicę urodzin siostry Dulcissimy. Po tych wydarzeniach i zabiegach operacyjnych choroba ustąpiła a dziadek regularnie odwiedzał grób siostry. Niestety obecnie zdiagnozowano jej nawrót. Proszę o modlitwę o ulgę w cierpieniu i powrót do zdrowia”. (Daniel – Polska, grudzień 2020).
„Proszę o modlitwę za Mojego Tatę, Józefa, o dar spowiedzi i nawrócenia oraz uzdrowienia fizycznego i duchowego” (Ania – Polska).
„Proszę o modlitwę za młodą matkę, która znalazła się w szpitalu z powodu koronawirusa”. (Maria – Polska).
„Za wstawiennictwem s. Dulcissimy proszę módlcie się siostry za Halinę, która została dotknięta Covid-19 i trafiła do szpitala w Gliwicach” (Janina – Polska).
„O modlitwę proszę za mojego męża, ma zdiagnozowanego raka i jeszcze okazuje się, że zaraził się koronawirusem. Niech nam s. Dulcissima pomaga, ona może tak wiele wyprosić. My to wiemy!” (Beata – Polska).
„Próbuję zdobyć świętą kartkę z relikwiami od Siostry M. Dulcissimy Hoffman. Kilka miesięcy temu dostałem zawału serca od tego czasu czuję, że pragnienie wzrosło … . Czy możesz mi pomóc? (João – Portugalia).
„Czcigodne <panny klosztorne> [zakonnice], jestem Ślązakiem, dlatego taki tytuł do was. Jako dziecko moja Babcia straszyła mnie wami ☺, że jak nie będę grzeczny to mnie <panny klosztorne> wezmą. A tak poważnie, to s. Dulcissima jest moją opiekunką i <przyjaciółką>, kiedy jest jakiś problem i po ludzku myśli się, że już to jest dno, to zawsze modlę się do swojej rodaczki słowami: <siostro bier sie do roboty i pomóż mi, bo ciemna noc sie zbliżo>, i nigdy jeszcze mnie nie zawiodła. Od momentu przekazania dokumentacji do Watykanu [w moim domu] pali się lampka przy jej fotografii, i będzie się palić, póki moja ,przyjaciółka. nie zostanie ogłoszona błogosławioną. Proszę o modlitwa przy grobie mojej <przyjaciółki> (Wojciech – Manchester, od 15 lat na emigracji w Anglii, styczeń 2021 r.).
Modlitwa:
Panie, głusi odzyskują słuch a ślepi wzrok, od grobu Twojej służebnicy jeszcze nikt nie odszedł niewysłuchany. I moją modlitwą nie gardź, lecz racz ją wysłuchać. Amen
S.M. Małgorzata Cur SMI
lut 11, 2021 | FORUM
Od początku pobytu w naszym Zgromadzeniu Zakonnym Sióstr Maryi Niepokalanej, prowadziłam życie zakonne typowe dla Sióstr, które prowadzą działalność czynną. Starałam się żyć i wypełniać obowiązki płynące z mojego stanu zakonnego. Zdawałoby się, że wszystko było w należytym porządku…
Jednak w pewnym momencie mojego życia zaczęłam odczuwać jakiś niedosyt, jakby mi czegoś brakowało, jakby to moje oddanie się Panu Jezusowi nie było pełne. Doskwierało mi odczucie pewnego rodzaju powierzchowności w życiu zakonnym. Nie czułam w swym sercu głębi duchowej i pełnego zjednoczenia z Panem Jezusem. Wszystko spełniałam, ale jednocześnie w swej duszy odczuwałam jakąś płytkość. Pragnęłam służyć Panu Jezusowi całą pełnią talentów, które w darze otrzymałam, ale nie potrafiłam w sobie tak do końca określić, czego Pan Jezus ode mnie oczekuje i co mam uczynić, by moje życie nabrało głębszego sensu. Pragnęłam dostrzec tę drogę przygotowaną od mojego Zbawiciela właśnie dla mnie. Nie odczuwałam również mocnej więzi z Najświętszą Maryją Niepokalanie Poczętą, moją Patronką.
Zaczęłam się zastanawiać, czy to już rutyna, wypalenie duchowe?…Czy tak ma upłynąć dalsze moje życie?…Na samą myśl o tym nie mogłam się z tym pogodzić. W głębi mojej duszy czułam pewną niemoc. Nie miałam w sobie tyle sił, by wykrzyczeć, że Jezus jest moim Panem i Zbawicielem. Jakże bliskie memu sercu były wtedy słowa Ps.63;2 ,,Boże, mój Boże, szukam Ciebie, jak zeschła ziemia pragnie Cię moja dusza”…
Rozpoczęłam usilnie prosić Pana Jezusa, by dał mi jakieś światło rozeznania. Zaczęłam drążyć w moim wnętrzu i szukać, co jest przeszkodą, że nie potrafię jak ta ofiara całopalna biec za swym Panem, choć bardzo tego pragnęłam.
Tak rozpoczął się w mojej duszy czas wewnętrznych poszukiwań, aby znaleźć przeszkody, które utrudniają mi to, by tak w całej pełni podążać za Panem Jezusem, oddać Mu wszystko, niczego nie zostawiając dla siebie.
Jednym z pierwszych kroków, które uczyniłam na początku tej drogi poszukiwań, było odnalezienie Eucharystii z modlitwą o uzdrowienie, gdyż czułam taką potrzebę. Wówczas zaproponowano mi uczestnictwo w takiej Mszy Świętej. Zdecydowałam się i pojechałam z intencją, by Jezus mnie uzdrowił Swoją Miłością Oblubieńczą i na nowo rozpalił we mnie miłość do Niego. Tak bardzo pragnęłam Go posiąść i całkowicie należeć do Niego.
Biorąc udział w tej Eucharystii, modliłam się w intencji, dla której tu przyjechałam i z którą nie rozstawałam się w moim sercu. W pewnym momencie doznałam niesamowitego przeżycia, jakby takiego duchowego Bożego dotyku i poczułam jak moje serce zalewane jest nieogarnioną miłością, niesamowitym ciepłem, odczuciem pełnego bezpieczeństwa, radości i pokoju. Jednocześnie towarzyszyło mi wewnętrzne odczucie obecności Maryi. Wówczas w moich oczach pojawiły się łzy.
Od tego momentu rozpoczęło się stopniowe oczyszczanie mojej duszy. Trwało to przez kilka miesięcy, gdy stopniowo dostrzegałam zmiany zachodzące we mnie. Czułam jak Pan Jezus mnie oczyszcza, uzdrawia, usuwa moje lęki i jak Duch Święty wlewa we mnie swoje światło i jak dodaje mi Swej mocy.
Zaczęłam prowadzić intensywne życie duchowe związane z odmawianiem z większą gorliwością modlitw zakonnych, czytania Słowa Bożego i pełniejszym uczestnictwem w Eucharystii, w systematycznej spowiedzi świętej i w Adoracji. Brałam udział w seminariach, rekolekcjach, formacjach duchowych i to dawało mi moc, i w odczuwalny sposób wzmacniało mojego ducha.
Teraz mogę stwierdzić, że był to czas, w którym Jezus uczył mnie pokory i stopniowo przygotowywał do posługi niesienia pomocy tym, którzy się w życiu pogubili. Zdałam sobie również sprawę, że z dopustu Bożego człowiek musi najpierw sam ponieś pewnego rodzaju szkodę na swej duszy, doznać całkowitej bezsilności, aby doświadczyć prawdziwości Jego słów, ponieważ ,,beze Mnie nic uczynić nie możecie”{ J16,5}.
Przeżycie takiego stanu uzdatnia duszę do tego, aby potem lepiej zrozumieć tych, którzy się pogubili, czasem stanęli nawet nad przepaścią całkowitego zatracenia, a którzy przecież tak bardzo potrzebują pomocy, jednak nie wiedzą, dokąd się po nią udać. Wtedy dostrzega się więcej i bardziej pragnie się ratować takie dusze.
W roku 2011 poznałam śp. o. Andrzeja Smolkę, który był egzorcystą, jak również moim nauczycielem duchowym. To Ojciec uczył mnie jak się modlić, jak pomagać tym, którzy potrzebują pomocy duchowej i jednocześnie on sam był dla mnie tego przykładem.
Osoba posługująca w zespole modlitwy o uwolnienie, powinna: żyć w stanie łaski uświęcającej, przeżyć rekolekcje Ewangelizacyjne, powinna dbać o swój rozwój duchowy, powinna odznaczać się chrześcijańską dojrzałością, świętością życia, pokorą oraz posłuszeństwem wobec władz kościelnych, przystępować do sakramentu Eucharystii oraz pojednania.
Spotkania z Ojcem odbywały się co tydzień, w każdą środę. Przychodzili różni ludzie z ufnością, że Ojciec im pomoże. Przy boku Ojca moja posługa trwała 5 lat.
Oprócz tego brałam udział w rekolekcjach prowadzonych przez Ojca, w seminariach, spotkaniach oraz uczestniczyłam systematycznie w Światowej Konferencji dotyczącej posługi uwalniania organizowanej przez IAD z udziałem Egzorcystów z całej Polski i Europy, oraz osób posługujących przy uwalnianiu. Z biegiem czasu pogorszenie się stanu zdrowia Ojca zmusiło Go do rezygnacji z posługi egzorcysty.
W 2012 roku zaproponowano mi również, uczestniczenie w spotkaniach wspólnoty Mamre i od tamtej pory jestem jej stałym sympatykiem, cały czas towarzyszę tej Wspólnocie. Muszę przyznać, że jest to Wspólnota, która przechodzi dobrą formację, więc jest mocna duchowo. Każdego roku również organizuje 10 dniowe rekolekcje wakacyjne.
Obecnie posługuję w Diakoni modlitwy o uwolnienie u ks. Krystiana Charchuta – egzorcysty.
Młodzi ludzie, a nawet dzieci, przez środki masowego przekazu z użyciem programów podprogowych, które są stosowane w muzyce, grach komputerowych, a nawet w bajkach, są bardzo narażone na zainfekowanie się okultyzmem. Coraz bardziej rozpowszechniane są najrozmaitsze amulety. Nawet poprzez teksty piosenek działa się w sposób zaplanowany w celu zniewolenia niewinnych i niczego nieświadomych dusz ludzkich. Skutki tego potem są opłakane. Ludzie również szukają rozwiązania swoich problemów u różnego rodzaju bioenergoterapeutów, wróżek, magów.
Posługa duchowa nad takimi osobami jest dzisiaj bardzo potrzebna. Młodzi ludzie, a nawet dorośli często są zagubieni. Również sytuacja w naszym kraju nie sprzyja niczemu dobremu. Brak jest autorytetów, a przynajmniej nie są widoczni, bo najgłośniej i najlepiej przez środki masowego przekazu lansuje się to, co jest niemoralne, sprzeczne z Bożymi Przykazaniami i daje złe wzorce.
Najczęściej dochodzi do zniewoleń okultystycznych. Bywają problemy mające miejsce w rodzinach, gdzie nie ma Pana Boga i choć może być nawet dostatek materialny, ale nie ma miłości. Istnieją również rodziny patologiczne, gdzie dzieci i młodzież zostawieni są sami sobie.
Myślę, że niesienie pomocy takim osobom jest też związane z charyzmatem naszego Zgromadzenia, które powołane jest do niesienia pomocy tym zagrożonym na niebezpieczeństwa duchowe, a udział w tej posłudze, którą wykonuję, daje możliwość ratowania tych, którzy w te niebezpieczeństwa już wpadli. W dzisiejszej rzeczywistości liczba takich osób wciąż się pomnaża.
Dziękuję Bogu i Maryi, że mnie zaprowadzili do tych miejsc. Dziękuję za kapłanów z którymi posługiwałam i posługuję, za ludzi których poznałam. Dziękuję Przełożonym za udzielenie mi pozwolenia, bym mogła tę posługę pełnić i za wszystkich, którzy wspierają mnie swoją modlitwą. Za przemianę serca, za posługę, w której mogę uczestniczyć i pełnić ją, a która jest dla mnie darem od Boga złożonym w dłoniach Maryi.
s. M. Kinga
lut 7, 2021 | FORUM
Ten Dzień dla Życia jest narodowym dniem pamięci we Włoszech i oczywiście jest szczególnie obchodzony w Kościele.
Od pewnego czasu nasza wspólnota udaje się w niedzielę na Mszę św. do pobliskiego kościoła parafialnego San Francesco w Rzymie. Parafia prowadzona jest przez zakon ojców pijarów. 7 lutego byłyśmy tam również na Mszy Świętej, a proboszcz parafii, Ojciec Stefano, oczywiście dotknął tego tematu w swojej homilii. Bardzo nas poruszyła ta homilia i chciałabym podzielić się z Wami kilkoma myślami z niej płynącymi.
Ojciec Stefano rozpoczął swoją homilię od przypomnienia nam, że życie chrześcijańskie ma również wymiar proroczy. Ten wymiar nie oznacza przewidywania rzeczy przyszłych, ale raczej mówienie, a przede wszystkim życie Słowem Bożym w naszej teraźniejszości. Zilustrował to dwoma przykładami z czasów, kiedy pełnił posługę jako misjonarz na Wybrzeżu Kości Słoniowej, kraju w Afryce Zachodniej. Pierwszy przykład, którego doświadczył, miał miejsce około 2003 r. Otrzymał wtedy telefon od jednego z katechetów. Na Wybrzeżu Kości Słoniowej mówi się po francusku i katechista też mówił po francusku, choć nie najlepiej. O. Stefano nie mógł go zrozumieć. Ale katecheta dzwonił kilka razy, więc ojciec zrozumiał, że sprawa musi być pilna i pojechał zobaczyć, o co chodzi. Przybył do małej wioski, gdzie katecheta powitał go z małym, nowo narodzonym dzieckiem. To dziecko urodziła muzułmanka, ale nie było to dziecko jej męża. Zgodnie z prawem muzułmańskim takie dziecko nie miało prawa pozostać w rodzinie i już samo to, że pozwolono jej je urodzić, było wielką sprawą. Przez wiele okrężnych dróg trafiła do katechety. Ale co miało się stać z dzieckiem? Najpierw ks. Stefano zabrał dziecko na badania lekarskie do szpitala sióstr zakonnych, aby upewnić się, że jest zdrowe. Oczywiście, wieść się rozniosła w parafii i zgłosiła się młoda kobieta, która chciała zaopiekować się dzieckiem. Następnie ks. Stefano i katecheta rozmawiali z rodziną, aby sprawdzić, czy się z tym zgadzają. Jednak nie tylko zgodzili się, ale w ciągu następnego okresu czasu, kilku członków rodziny skontaktowało się z ks. Stefano z pragnieniem stania się chrześcijanami. Zaangażowanie misjonarza i katechety zrobiło na nich wrażenie. Tutaj nie tylko głoszono doktrynę, taką jak cenność ludzkiego życia, ale także przekonująco przeżywano ją w życiu codziennym.
Drugi przykład miał miejsce wiele lat później, w 2011 roku, kiedy w kraju trwała wojna domowa. Stacja misyjna ojców pijarów znajdowała się pomiędzy frontami, to znaczy pomiędzy wojskami rządowymi a rebeliantami. Doszło do strzelaniny, a okoliczna ludność w popłochu szukała schronienia m.in. w placówce misyjnej. Przybywali tłumnie i wkrótce nie było już miejsca. W tej napiętej sytuacji ks. Stefano zadzwonił do biskupa i zapytał go, czy byłoby możliwe, aby ludzie mogli spać w kościele, bo nie mają już miejsca. Było tam ponad tysiąc osób. Kościół stał się więc miejscem noclegu dla tych, którzy szukali schronienia. Wśród tych ludzi była młoda kobieta, która była w bardzo zaawansowanej ciąży i dla niej nadszedł czas porodu. Co powinniśmy teraz zrobić? Ojciec Stefano zadziałał szybko i zabrał ją do najbliższego szpitala. Ale szpital był zamknięty w tych niespokojnych czasach. Wrócił więc do stacji misyjnej. Tam starano się przygotować dla tej kobiety chronione i małe oddzielone pomieszczenie. Urodziła zdrową córeczkę bez żadnych komplikacji. Kobieta ta była również muzułmanką. Ale po porodzie ona również poprosiła o pozwolenie na zostanie chrześcijanką, ponieważ bezinteresowne zaangażowanie ojca Stefano przekonało ją, że Bóg chrześcijan jest naprawdę Bogiem dobroci, dla którego cenne jest życie każdego człowieka, niezależnie od jego religii, płci, rasy i narodu.
Ojciec Stefano zakończył swoją homilię wezwaniem skierowanym do nas wszystkich, że jako chrześcijanie musimy poważnie potraktować ten profetyczny wymiar naszego życia i jak ważne jest nie tylko głoszenie katechezy słowami, ale przekonujące i autentyczne przeżywanie jej w codziennym życiu.
S.M. Petra