sie 25, 2020 | AKTUALNOŚCI
Śluby zakonne wyrażają to, co niewidzialne dla oczu. Mistyczne zaręczyny z Chrystusem stają się zaślubinami, by jak najowocniej wypełnić swoje powołanie w służbie Bogu i Kościołowi oraz w dążeniu do osobistej świętości.
Jest już tradycją, że każdego roku sierpień i wrzesień, dla sióstr z Regionu Tanzanii, jest radosnym przezywaniem uroczystości zakonnych.
Po odpowiednim przygotowaniu i formacji, kolejne grupy sióstr składają śluby czasowe lub wieczyste. Również w rodzinie kandydackiej jest wielka radość, bo kolejne dziewczęta rozpoczynają postulat a inne już nowicjat. Od dwu lat dochodzi radość, Srebrnych Jubileuszy zakonnych.
Również w tym roku przygotowujemy się do tych wydarzeń, które będą miały miejsce 28 sierpnia w dniu św. Augustyna. Jednak na wciąż istniejące zagrożenie pandemii będą miały zmieniony charakter organizacyjny. Wszystkie uroczystości odbędą się w Chikukwe w gronie sióstr. Niestety nie będą mogli być obecni rodzice, rodzina i znajomi.
W tym roku postulat rozpocznie pięć kandydatek.
Do nowicjatu pójdą cztery postulantki.
Profesję czasową złożą trzy nowicjuszki: sr. Emilia, sr. Stephania, sr. Marcelina
Profesję wieczystą złożą cztery juniorystki: sr. Regina, sr. Clelia, sr. Inocencja, sr.Teodora
W tym długo oczekiwanym dniu, życzymy naszym współsiostrom pięknych zaślubin z Jezusem Chrystusem. Jedne otrzymają obrączki, inne medalik, inne habit z białym welonem, a kandydatki sukienki postulantek. Niech te znaki od tego dnia będą im codziennie przypominać o Bożym wybraniu oraz złożonych ślubach.
Ślubowana czystość pozwala nam w sposób wolny miłować Boga i służyć wszystkim ludziom.
Zobowiązując się do życia w ubóstwie, wyrażamy nasze pragnienie uczestnictwa w ubóstwie Zbawiciela, który dla nas stał się ubogi, aby nas swoim ubóstwem ubogacić.
Wreszcie poprzez ślub posłuszeństwa poświęcamy dobrowolnie swoją wolę Bogu, przez co wchodzimy głębiej w tajemnicę Chrystusa i Jego plan zbawienia.
Chrystus uniżając się w posłuszeństwie ukazuje nam doskonalszą drogę miłowania i uwielbiania Ojca.
Niech ten dzień będzie nowym początkiem, decyzją, by już nigdy nie oglądać się wstecz.
Nasz Niepokalana Matka niech otacza nasze siostry swym płaszczem nieustającej pomocy.
s. Monika Kowarsz
sie 10, 2020 | AKTUALNOŚCI
Siostra Łucja.
Wiedziałam, że odchodzi, że to jej ostatnie dni życia. Starałam się dotrzymać jej kroku, zrozumieć i pojąć istotę umierania, przechodzenia do tego wymodlonego i oczekiwanego życia wiecznego. Ostatnie słowa Siostry Łucji wyszeptane przez słuchawkę jej wiecznie zawieszającego się telefonu: Heniusiu kochana, dziękuję ci za wszystko, za każdy twój dzień ze mną. Wybacz mi, jeśli nawet nieświadomie uraziłam cię, nawet w myślach tylko.
Taka była Łucja. Nigdy nie myślała o sobie. Te prawie dziesięć lat przyjaźni i wspólnej pracy to była dla mnie ciągła nauka. Trudne pytania i jeszcze trudniejsze odpowiedzi. Mój bunt na niesprawiedliwość społeczną i podłość ludzką zderzał się z Łucji „nadstaw drugi policzek”. Mój gniew na ludzi, którzy zadawali mi kolejne ciosy i chęć odwetu spotykał jej cierpliwe „pomódl się za nich, poproś o łaskę rozróżniania dobra i zła, by przestali zło czynić. Z czasem stawałam się inną osobą. Bardziej cierpliwą. Nim wygłosiłam krytykę, zadawałam sobie pytania. Bolało. Im więcej pytań i im mniej odpowiedzi, tym bardziej bolało. Od tego dnia, kiedy Łucja przyszła do mnie i zawstydzona poprosiła o pomoc, minęło prawie dziewięć lat. Ona, święta Łucja (tak o niej wtedy mówili ludzie) stała przede mną w spranym habicie, pocerowanym na brzuchu, w zdeptanych klapkach i miętosząc w rękach starą obdartą na paskach torebkę – jej całe biuro obwoźne, z pieczątkami, notesikiem, starą komórką i usiłowała wytłumaczyć mi skąd jej bieda i niedostatek. Patrzyłam na tą dziwną postać ze złością. Wysłuchałam nieskładnej opowieści, ja, arogancka i pyskata, wściekła na wszystko, mająca gotowe rozwiązania i jednoznaczne odpowiedzi na każde pytanie.
Nie dam siostrze pieniędzy, bo sama ich nie mam, ale będę pracować tak długo aż naprawimy ten system- zadeklarowałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że by naprawić system będę musiała naprawić samą siebie. Było ciężko. Tyle wspólnie z Łucją przelanych łez pan Bóg nie mógł nie zauważyć. Musiały jego służby hydrologiczne odnotować znaczne stany wysokie, bo chyba się wkurzył i odpuścił nam te męczarnie z rządem. Łucja uczyła mnie pokory a ja uczyłam jej odwagi. Czasami w trakcie rozmów przy rządowych stołach, kiedy atmosfera osiągała temperaturę wrzenia, ukradkiem kopałam Łucję w kostkę, by poszła pomodlić się. Stała za niedomkniętymi drzwiami i siąpiąc nosem nad różańcem liczyła na Boską pomoc, że może jakiś cud się stanie. Z czasem stałyśmy się bardzo dziwną parą: ona duża, przygarbiona idąca ciężkim krokiem i ja mała, w glanach i drepcząca, obie siwe, chodzące razem jak para starych koni w zaprzęgu. Znajomi komentowali naszą medialność, że strach otworzyć lodówkę, bo Szczepanowska z Łucją tam będą. Łucja bała się mikrofonu i kamery. Nie lubiła nagrań, krępowało ją mówienie o swojej pracy, o problemach. Nie było wyjścia, godziła się w końcu na te kamery i mikrofony, bo trzeba było pokazać problem społeczny, obnażyć niedostatek opieki państwa nad porzuconymi dziećmi z upośledzeniem intelektualnym i wreszcie naprawić ten dziurawy system. Kochała dziennikarzy, nawiązywała głębokie przyjaźnie, bardzo osobiste i rodzinne. Dla każdego z nich było miejsce do spania i talerz zupy. Odwdzięczali się poszanowaniem jej prywatności i rzetelnością dziennikarską. Siostra Łucja znała wszystkich. Dosłownie wszystkich. Wszędzie. Miała bardzo sfatygowany zeszycik z numerami telefonów. Otwierała go w każdej potrzebie. Niekoniecznie swojej. „Miłosierdzie ma być ciche” mawiała wciskając mi banknot w rękę i pokazując babinkę grzebiącą w koszu ze śmieciami. Nie mów, że to ode mnie, daj jej dyskretnie, by nikt nie widział. Albo: Henia, popatrz na tego nieboraka, co idzie ulicą. On kiedyś był kimś, miał pieniądze, pozycję, był lekarzem. Pamiętaj o nim, on już nie pije, ale czasami potrzebuje parę złotych. Pracowałam za miskę zupy, bo praca bez nagrody to grzech – mawiała. Regularnie dostawałam gorący obiad, czyściutka serwetka i koniecznie dwie porcje obiadowe. Siostro, ja tego nie zjem, nie potrzebuję tak dużo, protestowałam. Podziel się, zobacz ilu biedaków chodzi po ulicy- zawsze miała gotową odpowiedź. Wiedziałyśmy obie, że choroba postępuje, niemoc i niewyobrażalny ból staje się jej nieodłącznym towarzyszem, co prowadzi tylko w jedną stronę. Do samego końca przekazywała mi swoisty testament, wskazywała osoby, powierzała je pod moją opiekę, prosiła o pamięć o nich. Do samego końca przytaczała też zabawne powiedzonko: „Zakonnica musi być człowiekiem, bo inaczej to i na kołku habit można zawiesić, tylko, że kołek przez to, że w habit ubrany, nie stanie się zakonnicą”.
Henryka Szczepanowska
sie 5, 2020 | AKTUALNOŚCI
W niedzielny poranek, 2 sierpnia 2020, odeszła do Pana nasza siostra Łucja (Eugenia Jakubowicz), która od 1976 r. związana była z Zakładem Opiekuńczo-Leczniczym dla dzieci w Piszkowicach, a od 1985 roku nieustannie kierowała placówką. Przez te lata nie tylko zbudowała wysokiej klasy ośrodek dla chorych dzieci, ale przede wszystkim stworzyła w tym miejscu niezwykłą atmosferę miłości, życzliwości i zaufania Bogu w każdej sprawie. Za tą szczególną postawę do swoich podopiecznych w 2017 r. została uhonorowana Orderem Uśmiechu, najwyższą nagrodą międzynarodową przyznawaną przez dzieci. S. Łucja była bardzo skromna i nigdy nie lubiła mówić o sobie – zarówno o swoich sukcesach, jak i o cierpieniu, którego również bardzo doświadczała walcząc z chorobą nowotworową. Teraz niech mówią ci, którzy znali ją na co dzień i są świadkami jej życia.
WSPOMNIENIA
Nie da się zamknąć w kilkunastu zdaniach czyjegoś życia. Nie da się dobrze oddać słowami pracy, spotkań, oddania i poświecenia w codziennym życiu. Zresztą opisy te zwykle są bardzo do siebie podobne i, w jakiś sposób, można przypisać je każdemu z naszych bliskich, którzy odeszli.
Żeby zrozumieć, jakie było życie siostry Łucji, trzeba najpierw odwiedzić Piszkowice
i spędzić tam trochę czasu, poznać podopiecznych, zobaczyć specyfikę miejsca i ludzi. Miejsca, w którym coś dzieje się 24 godziny na dobę. Bo to nie jest zakład pracy. Przez lata siostry stworzyły tam prawdziwy dom, a w domu nie opiekuje się członkami rodziny w konkretnych godzinach. W domu się jest, mieszka i żyje. Buduje się go wspólnie, będąc gotowym do pomocy o każdej porze.
Gdy poznacie już dzici, musicie porozmawiać z tymi, którzy w codziennym życiu ośrodka uczestniczą. Od sióstr, przez personel medyczny, osoby gotujące w kuchni, czy palące
w kotłowni – Rodzinę, która powstała w Piszkowicach, tworzyła każda z tych osób.
Na wszystko to, co zobaczycie, trzeba nałożyć historie, o których nie zawsze powiedzą ci, których tam spotkacie. System prawny sprawiał, ze piszkowicki dom przez cały czas borykał się z problemami finansowymi. O ile fundusz chorych opłacał opiekę medyczną,
o tyle nie dokładał się do bieżącego utrzymywania dzieci. Te zaś, często pozostawione przez rodziców, były w pewnym sensie niewidoczne dla systemu opieki społecznej – brakowało wiec środków czy to na ubrania, czy na sprzęt do nauki lub zabawy.
W Piszkowicach możecie o tym nie usłyszeć. Bo o problemach się nie mówiło, problemy się rozwiązywało. Każdy dzień był wypełniony pracą od rana do wieczora. A obok niej, jak to w domu, świętowano urodziny każdego z domowników, cieszono się z drobnych sukcesów, świętowano zakończenie roku szkolnego, dzień dziecka, mikołajki… Czas
w Piszkowicach gnał tak szybko, że uwierzyliśmy, że miejsce i ludzie, którzy zajmują się domem, są wieczni.
Zapytacie teraz pewnie, dlaczego w tym wspomnieniu tak dużo domu w Piszkowicach,
a tak mało siostry Łucji? To wszystko to była właśnie Łucja. To ona tworzyła dom od 1976 roku do samego końca. To ona stworzyła rodzinę z pracujących w domu ludzi. To ona opiekowała się dziećmi, dbając o to, by miały wszystko, czego potrzebują. Nigdy nie narzekała… To siostra Łucja stworzyła Piszkowice takie, jakie znamy. Oczywiście, nie robiła tego sama, ale to wszystko, co się tam zadziało, zadziało się dzięki niej.
Nie znamy łagodniejszej osoby. Pełnej pokory i spokoju. Pełnej czasu dla innych.
Bo siostra Łucja zawsze miała czas. Tak, jej czas, odcinany z wypoczynku czy chwili dla siebie. Zawsze była gotowa podarować go drugiemu człowiekowi. Gdy spadały na nią kolejne choroby, w Piszkowicach nic się nie zmieniło. Gdy kolejne diagnozy mówiły
o pogarszającym się stanie, a lekarze wręcz nakazywali odpoczynek, siostra Łucja powtarzała swój codzienny rytuał, w którym przeplatała się modlitwa z czasem dla podopiecznych, pracowników ośrodka, gości.
W ostatnim tygodniu dzwoniła dużo częściej. Nawet na chwilę, żeby rzucić jedno zdanie – „Proszę o modlitwę” – a rzuciwszy je, wracała do pracy. Rozmawiałem z Nią po raz ostatni w sobotę 1 sierpnia o 16.45. Wiedziała, jak poważna jest sytuacja w Ośrodku, zostawiła mnie z pytaniem „I co teraz będzie?”, zadanym spokojnym, silnym głosem. Całe swoje życie oddawała Bogu. Nie sądzę, żeby się bała. Raczej była ciekawa, jak Bóg rozwiąże i tę – Jej – sprawę. Poprosiła o modlitwę, zapewniła o swojej. Umówiliśmy się na telefon
w niedzielę. Nie usłyszałem Jej nigdy więcej.
Siostrę Łucję znałem przez całe swoje życie. Wierzyła w Boga, wierzyła w ludzi. Zawsze dawała szanse i zawsze wyciągała rękę. Mówiła o tym, że każdy człowiek może upaść, ale nikt nie powinien trwać w upadku – i że zawsze trzeba umieć mu pomoc, próbować pomóc. Z małych Piszkowic widziała świat daleko szerszy, niż oglądali go wielcy podróżnicy. Tam czynem pokazywała to, w co wierzy i to, co rozumie. Znałem Ją zawsze taką samą, do samego końca.
Słowa nie opowiedzą wam o siostrze Łucji za wiele. Powiedzą wam o niej Jej Piszkowice.
Radek Michalski
***
Siostra Łucja była bardzo skromnym człowiekiem o mega wielkim sercu, w którym miejsce znalazło się dla każdego. Można z nią było cicho zatopić się w modlitwie, a za chwilę organizować wielkie przedsięwzięcie dla dobra dzieci, które były całym jej światem. Siostra Łucja stawiała zawsze każdego człowieka i jego problemy na pierwszym miejscu. Potrafiła słuchać najcichszego szeptu. Niosła pomoc każdemu bez wyjątku, a dla tych najmniejszych, najbardziej pokrzywdzonych i porzuconych była jak matka. Cały czas dźwięczą mi w uszach słowa Siostry Łucji: „…pamiętaj, trzeba dla ludzi być dobrym jak chleb, bo dobro zawsze wraca, nie tu na ziemi, to tam, w niebie”. I ona właśnie taka była, dobra jak chleb. Teraz patrzy na nas z góry i wiem, że będzie wypraszała dla nas łaski u Boga, strzegła i ochraniała swoje kochane Piszkowice, tak, jak robiła to całe swoje życie.
Edyta Tomczak, księgowa z Piszkowic
***
Odeszła od nas Święta Osoba Siostra Łucja pozwalała mi wierzyć w sens powołania i pracy na rzecz innych. Pozwalała mi wierzyć w siłę łagodności i wartość poświęcenia. Była i będzie dla mnie wzorem postępowania w imię Dobra. Czy uśmiech i dobre słowo znaczy więcej niż trudy i smutki? Po spotkaniu z Siostrą Łucją już wiem, że TAK i tego będę się trzymał w dalszym życiu. Dziękuję…
Maciej Awiżeń, starosta kłodzki
***
Siostra Łucja była dobrym człowiekiem. Emanowała miłością, którą czerpała od Jezusa i Maryi. Miała szczególne nabożeństwo do św. Józefa i Matki Teresy z Kalkuty. Była otwarta na potrzeby dzieci, które kochała jak matka i starała się o nie. Była przedsiębiorcza – rozbudowała zakład, aby poprawić warunki bytowania dzieciom, wykopała studnię, aby nie zabrakło wody. Siostra była otwarta na potrzeby drugich, każdy w różnych sytuacjach otrzymywał pomoc, którą świadczyła z serdecznością i uśmiechem. Siostra mimo doświadczenia ciężkiej choroby, do końca pełniła swoje obowiązki w postawie pokory i zaufania Bogu.
s. Agata Jank
***
Siostra Łucja z mojego dzieciństwa, jak sięgam pamięcią, to osoba, która była dla mnie przykładem jak ofiarować serce osobie potrzebującej! Serdecznie dobry człowiek! Teraz sam będąc osobą życia konsekrowanego, w Siostrze Łucji widzę przykład wierności powołaniu zakonnemu!
o. Piotr Ossowski OMI
***
Siostra Łucja – Osoba, która miłość i wiarę w Boga przez całe życie przekładała na miłość i wiarę w drugiego człowieka. Kochała ludzi ze wszystkimi wadami i zaletami. Doceniała każdy, nawet najmniejszy gest. Myślę, że do Domu Ojca odeszła spełniona i pełna wiary, że na ziemi zostawia ludzi, którzy będą kontynuować jej dzieło. Spoczywaj w pokoju, droga Siostro.
Dominik, rehabilitant w Piszkowicach
***
Siostra Łucja z Piszkowic. Jedna z najlepszych osób, jakie miałem zaszczyt znać i darzyć przyjaźnią. Przez ponad 30 lat towarzyszyła porzuconym i zapomnianym (także przez państwo!) dzieciom z najcięższymi chorobami, niepełnosprawnościami i upośledzeniami, o których istnieniu większość z nas nie ma pojęcia, a nawet nie jest w stanie objąć ich wyobraźnią. Nie raz sam widziałem dobrych i wrażliwych ludzi, którzy bali się wejść i spotkać te dzieci w obawie, że nie będą mogli sobie poradzić ze wspomnieniami. Ale s. Łucja, w sobie tylko znany sposób, stworzyła miejsce, w którym te najgłębiej upośledzone sieroty i podrzutki czuły się szczęśliwe, otoczone opieką i kochane. Czego zwykle nie dawali im nawet najbliżsi. Dla mnie wizyty w Piszkowicach, u s. Łucji, były jednymi z najpiękniejszych doświadczeń w dorosłym życiu. Dzięki nim przypominałem sobie, dlaczego warto. I, co jest najważniejsze.
Od kilku lat s. Łucja ciężko chorowała na złośliwy nowotwór. Już 3 lata temu, tuż przed odejściem z Trójki, zrobiłem z nią audycję o odchodzeniu. Dla mnie ważną.
Ale ona wciąż To ciągnęła. Jeździła na chemie, rezonansy, (witana przez lekarzy „żartobliwym”: „to siostra jeszcze żyje?”). Żyła. I to jak! Cierpiała straszny ból, ale nie odpuszczała kierowania placówką. Nie zmieniały tego ani słabnące siły ani kolejne przerzuty. W ostatnim czasie nowotwór zajął płuca.
Było już bardzo, bardzo źle.
W czwartek dwie starsze siostry pracujące w ośrodku źle się poczuły. Natychmiast zorganizowano testy na COVID-19. Wykonano je w piątek. W sobotę przyszła informacja o kilku pozytywnych wynikach. Wśród nich był wynik s. Łucji.
Natychmiast wszczęto procedury zabezpieczające ośrodek w Piszkowicach, poinformowano wszystkie służby i władze, zorganizowano ciągłość opieki medycznej i pielęgnacyjnej dla dzieci. Odizolowano ośrodek, a osoby z zewnątrz, które miały kontakt z dziećmi i personelem poddano kwarantannie.
Ona za to odpowiadała. W sobotę. Jednego dnia. W międzyczasie, świadoma swojego stanu zdrowia, dzwoniła do ludzi… żeby się pożegnać, podziękować i przeprosić (!!!?) za choćby pozór zła, który mogła komukolwiek wyrządzić. To wszystko wczoraj. W niedzielę, wcześnie rano odeszła.
Tych z Was, którzy się modlą, proszę o wspomnienie za Nią. Tych, którzy nie, o zachowanie w czułej pamięci. Zasłużyła na to jak mało kto. Albo o odwiedzenie Piszkowic, jak to wszystko złe się skończy. Warto to zrobić dla siebie, dla tych dzieciaków i dla Niej.
Dzięki Siostro! I przepraszam za choćby pozór zła. Ty byłaś tylko DOBRA.
Marcin Gutowski, przyjaciel s. Łucji
Ze względu na trudną sytuację epidemiologiczną oraz chęć uczestniczenia w ostatnim pożegnaniu wielu osób, data pogrzebu zostanie ustalona w późniejszym możliwym terminie.
lip 13, 2020 | AKTUALNOŚCI
W czerwcu 2020 r. nasze Zgromadzenie zakończyło posługę w domu Polskiej Misji Katolickiej w Lourdes. Powodem tej trudnej decyzji jest sytuacja wywołana przez pandemię koronawirusa. Ruch pielgrzymkowy i turystyczny do dzisiaj jest praktycznie wstrzymany, co uniemożliwia funkcjonowanie domu pielgrzyma. W tej sytuacji zarząd Polskiej Misji Katolickiej postanowił zamknąć placówkę na czas nieokreślony, jednak trwający co najmniej rok. W obliczu tej decyzji, pomimo bardzo dobrych doświadczeń posługujących tam sióstr, na chwilę obecną zakończyłyśmy posługę w Lourdes. To były dwa lata ważnej i wartościowej pracy w szczególnym dla naszej wiary miejscu i bycia dla ludzi, którzy tam nas szukali. Konsekwencje pandemii przyniosą zapewne jeszcze wiele innych zmian i trudności, ale wierzymy, że pomimo wszelkich zewnętrznych przeciwności jesteśmy w troskliwych rękach Boga i pod opieką Maryi Niepokalanej.
Poniżej publikujemy list Księdza Rektora Polskiej Misji Katolickiej we Francji
Całkowity paraliż ruchu pielgrzymkowego i turystycznego spowodowany pandemią zmusił mnie do podjęcia decyzji o czasowym zamknięciu naszych domów w Lourdes i w La Ferté sous Jouarre. W konsekwencji, po dwóch latach współpracy, wspólnota Sióstr Maryi Niepokalanej opuszcza w tych dniach nasz dom i Francję. Dla Polskiej Misji Katolickiej jest to ogromna strata. Obecność Sióstr nadawała temu miejscu szczególny charakter, a dla wielu pielgrzymów stanowiła decydujący argument w podejmowaniu decyzji o wyborze miejsca na nocleg w czasie pielgrzymki do tego świętego miejsca.
Na ręce Matki Generalnej chciałbym najpierw wyrazić moją wdzięczność za piękną i ofiarną pracę Sióstr Natanaeli, Małgorzaty, Urszuli i Pii oraz innych sióstr, które czasowo pomagały w prowadzeniu domu w okresie większego napływu pielgrzymów. W ciągu tych dwóch lat Siostry nie tylko starały się o jak najlepsze przyjęcie gości i pielgrzymów, ale również stawiły czoła wyzwaniu, jakim było wypracowanie równowagi ekonomicznej domu, a w szerszym wymiarze, również stowarzyszenia Concorde, które nim zarządza. Jestem przekonany, że włożony trud przyczyni się do jeszcze większego zainteresowania naszym domem i zaowocuje ożywieniem jego funkcjonowania w niedalekiej przyszłości.
Nie wiemy, co przyniesie przyszłość, ale wierzę, że Opatrzność da nam jeszcze szansę realizacji dzieła, które zostało tak gwałtownie i niespodziewanie przerwane. Proszę traktować dom Polskiej Misji w Lourdes jako Wasz dom, dom Waszego Zgromadzenia. Proszę również o modlitwę w intencji emigracji polskiej i naszego duszpasterstwa we Francji.
Serdecznie pozdrawiam z modlitwą
Ks. Bogusław Brzyś
Rektor PMK we Francji