To był wyjątkowy dzień w Cochem Klosterberg

To był wyjątkowy dzień w Cochem Klosterberg

Zanim ten rok dobiegnie końca, chciałabym opowiedzieć Wam o bardzo szczególnym dniu w listopadzie 2021 roku.

Podobnie jak we wszystkich innych naszych domach, także tutaj w Cochem znajduje się dzwon, który dzwoni na Anioł Pański i przypomina o modlitwie nie tylko nam, ale także wszystkim mieszkańcom, pracującym i wypoczywającym w Cochem.

Ponieważ nasz stary dzwon miał już 100 lat – nastąpiło w nim pęknięcie i dlatego tylko grzechotał.

Prawie dwa lata temu zajęto się tą sytuacją, przeprowadzono przegląd, a następnie opracowano plany, które pozwoliły nam na zakup nowego dzwonu.

W związku z sytuacją pandemiczną mijały miesiące i tygodnie, a my nie słyszeliśmy nic więcej o naszym dzwonie.

Kiedy latem odwiedziła nas nasza przełożona prowincjalna, ponownie poruszyłam tę kwestię, a ona zabrała naszą troskę na spotkanie w Berlinie.

Wkrótce otrzymaliśmy informację, że zamówienie na nowy dzwon zostało złożone w odlewni dzwonów w Brockscheid w Eifel.

Ponieważ planowanie zostało zakończone prawie dwa lata temu – nie trzeba było długo czekać na informację, że dzwon zostanie odlany 14 października 2021 roku. Brockscheid znajduje się tylko 39 km od Cochem i dlatego my, tzn. dwóch pracowników i ja, mogliśmy być obecni na odlewaniu.

Nikt z nas nigdy wcześniej nie miał okazji uczestniczyć w czymś takim.

Wszystko było dobrze przygotowane i można było przystąpić do pracy.

Cała rodzina była zaangażowana. Starszy szef przed rozpoczęciem pracy wspólnie modlił się o to, aby to dzieło sztuki zakończyło się sukcesem.

Wyzwaniem dla wszystkich było wlanie rozgrzanego do 170 stopni materiału do specjalnej formy.

W trakcie tego procesu zauważyłam, jak bardzo jedno było zależne od drugiego w patrzeniu i reagowaniu. Ale dobrze przygotowany zespół sprostał temu wyzwaniu z powodzeniem.

Praca została wykonana w ciągu kilku minut, a my z nowymi doświadczeniami i entuzjastycznym nastawieniem wróciliśmy do domu.

Dzwon musiał wtedy chwilę odpocząć.

Minęły dobre dwa tygodnie, zanim przywieziono nam dzwon.

To dało nam czas na zaplanowanie uroczystości poświęcenia dzwonu.

 

Do czasu poświęcenia dzwonu, umieściliśmy go w naszym refektarzu.

Po dobrym zaplanowaniu z dyrektorem placówki, ustaliliśmy datę poświęcenia na 9 listopada.

Brat Michał (franciszkanin od Krzyża Świętego), przyjaciel naszego klasztoru i domu, uważał za wielki zaszczyt poświęcenie naszego dzwonu. Tak, ten szczególny dzień zbiegł się również z czasem, kiedy nasza przełożona generalna s. Sybilla i wikaria s. Petra odwiedzały klasztory nad Mozelą. Tak więc one również mogły być świadkami tego wydarzenia – podobnie jak nasze współsiostry z Treis Karden.

Oczywiście nasi mieszkańcy również wzięli w nim udział.

Burmistrz Federacji, pan Lambertz, oraz burmistrz naszego miasta, pan Schmitz, również chętnie przyjęli nasze zaproszenie.

Również starszy szef z odlewni dzwonów, pan Schmitt

przyszedł, wyjaśnił nam wszystkie tony, które będą wydawane przez dzwon.

On sam był obecny przy wielu konsekracjach dzwonów – ale to było dla niego tak wielkie przeżycie, ponieważ przy wszystkich innych konsekracjach dzwonów był obecny biskup, a w naszym przypadku była wizyta z Rzymu – tego nigdy nie doświadczył w swojej dotychczasowej pracy.

 

W tym dniu doszło do wspaniałych spotkań, które wszyscy zapamiętają na długo.

 

Nie tylko my, ale i mieszkańcy Cochem cieszyli się z pięknego brzmienia dzwonu, który z klasztornego wzgórza słychać było w całym mieście.

Niechaj teraz długo rozbrzmiewa ku chwale Boga i radości ludu.

 

Siostra M. Felicitas

Nowenna – tydzień 9

Nowenna – tydzień 9

Pan Jezus zwrócił się do dwóch rodzonych braci: Piotra i Andrzeja nad Jeziorem Genezaret Pójdźcie za Mną a uczynię was rybakami ludzi. A Oni poszli za nim i wypełnili swoje powołanie do końca

Wypełnił swoje kapłańskie powołanie  także Sługa Boży ks. Jan jako wikariusz, duszpasterz młodzieży żeńskiej, twórca fundacji dobroczynnej na rzecz zagrożonych moralnie dziewcząt i kobiet, założyciel Zgromadzenia zakonnego Sióstr Maryi Niepokalanej. Sprawy organizacyjne przekazał wybranej przez wspólnotę zakonną Siostrze Matyldzie, a sam czuwał nad rozwojem duchowym sióstr zakonnych. Nie przyjmował do nowej rodziny zakonnej kandydatek, które nie potrafiły w swoim życiu kierować się ofiarnością, pokorą i miłością miłosierną.

Ksiądz Jan Schneider od młodości miał poważne kłopoty ze zdrowiem. W wigilię święta św. Andrzeja Apostołajego roku Pańskiego 1876   jego stan zdrowia się pogorszył. Zdawał sobie z tego sprawę. Poprosił o udzielenie mu sakramentu namaszczenia chorych.  Dnia 7 grudnia wszystkie siostry zebrały się u łoża Założyciela i rzewnie płakały. Ksiądz Jan wypowiedział do nich ostatnie słowa: Błogosławię wam z całego serca. Zawsze będę przy was. Starajcie się o jedność. Siostro Matyldo, niech Siostra dba o utrzymanie Zakładu. O godzinie 14 dzwony kościelne odezwały się wzywając wiernych na pierwsze nieszpory Uroczystości Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny i w tym czasie Sługa Boży ksiądz Jan Schneider odszedł do domu Ojca. Stało się to w czwartek, dzień poświęcony Eucharystii i Sakramentowi Kapłaństwa.

Pogrzeb odbył się w poniedziałek 11 grudnia 1876 roku. Mszę święta sprawował przyjaciel i założyciel Sióstr Jadwiżanek, ksiądz Robert Spiske. Kaznodzieą był proboszcz parafii świętego Michała ksiądz Gustaw Haucke. O naszym Ojcu założycielu powiedział tak: „To co odważnie sobie zaplanował i zaczął w Imię Boże w roku 1854, tego dokonał za cenę niewymownych ofiar, męki i trosk. I oto patrzcie – od roku 1858 Fundacja Najświętszej Maryi Panny gotowa, wyposażona w prawa państwowe. Kto jest w stanie policzyć dobrodziejstwa, jakie już dało to zbożne dzieło? Kto potrafi zmierzyć plon, który da on kiedyś w niebie? W obecnej chwili fundacja ma 9 sióstr i pomieszczenia dla 45 chorych i pozbawionych pracy dziewcząt. Dla tego domu Zmarły był wszystkim: założycielem, kierownikiem i obrońcą. Do tego domu prawie codziennie kierował swe kroki. Jego troski i zmagania dotyczyły tego domu. W nim szukał wytchnienia i tam go znajdował. ( J.Scchweter, Historia Zgromadzenia …, t.1 s.108-109 )

I dalej w kazaniu zwrócił się bezpośrenio do Zmarłego: Oby już teraz dla Twojej duszy spełniło się adwentowe wołanie Oto idzie Pan, który Ci się odwdzięczy! Pójdą za Tobą łzy wdzięczności i modły błagalne Twojej parafii, Twoich krawnych i Twoich podopiecznych. Pójdzie memento Twoich współbraci, którzy postanowili sobie jeszcze raz trwać mocno i wiernie na swoich stanowiskach w tych tak bardzo poważnych i ciężkich czasach, pójdą Twoje dobre uczynki i zasługi, za które niech Ci wynagrodzi nasz Pan i Sędzia, Jezus Chrystus, radością i szczęśliwością w niebie.( J.Scchweter, Historia Zgromadzenia …, t.1 s.109 )

Olbrzymi tłum szedł głęboko przejęty, odprowadzając swego pasterza na cmentarz osobowicki.

Wszyscy kapłani, którzy bliżej znali śp. Księdza Jana Schneidera, byli zdania, że był ozdobą duszpasterzy na Śląsku ze względu na nadzwyczajną gorliwość, niezwykła siłę woli i głębokie życie wewnętrzne. .( J.Scchweter, Historia Zgromadzenia …, t.1 s.109 )

W pierwszy piątek miesiąca grudnia 1944 roku doczesne szczątki naszego Ojca Ząłożyciele zostały przeniesione na cmentarz św. Wawrzyńca i spoczęły pośród grobów jego Sióstr Maryi Niepokalanej.

 

Czy adwentowe wezwanie „Oto Pan Bóg przyjdzie” kształtuje wnętrze mojego serca właśnie dziś, teraz?

S.M. Elżbieta Cińcio

Moje przemyślenia na temat starości, tak jak ją przeżywam

Moje przemyślenia na temat starości, tak jak ją przeżywam

Dla mnie słonecznik wyraża obraz starzenia się. Ciężkie główki kwiatów są pełne owoców. Nic już nie robią. Po prostu wystawiają się na słońce i dojrzewają, aż zostaną zebrane i staną się źródłem pożywienia dla innych. Całe piękno zniknęło. Tak to już jest ze mną, z tym starym człowiekiem. Nie muszę już nic robić, nie muszę zdobywać uznania poprzez występy. Po prostu jestem.

Kiedy rozważam moją obecną sytuację, moje obecne życie jest zdeterminowane przez trzy główne punkty:

 

Zostawianie

Akceptacja

i pragnienie przynoszenia owoców.

 

Chciałabym podporządkować to odchodzenie pod biblijne słowa J 21,18: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Gdy byłeś młody, przepasałeś się i mogłeś iść, dokądkolwiek chciałeś. Lecz gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię przepasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz.”

 

Muszę porzucić swoje pomysły na życie i iść za tym, co Bóg chce, abym robiła. Jest łaskawy i pozwala mi to robić po kawałku. Najpierw odpuśćcie aktywność, swoją wolę, siebie, a potem odpuśćcie życie: Jest to proces, który czasami jest bolesny i dotyczy różnych obszarów.

 

Porzucenie zdrowia

Powinnam dbać o swoje zdrowie, ale z umiarem. Jeśli nieustannie martwię się o swoje zdrowie, to nieustannie dręczą mnie obawy, że mogę je stracić.

 

Porzucanie relacji

Z wiekiem relacje międzyludzkie ulegają osłabieniu i muszę coraz bardziej uczyć się być sama. Kiedy tracę drogą, zaufaną osobę w wyniku śmierci lub przeprowadzki, jest to bolesne i następuje długi proces żałoby, przechodzący różne etapy.

 

Pozbycie się własności

W śmierci muszę wszystko porzucić i dlatego dobrze jest ćwiczyć to już teraz, rozstając się z wieloma rzeczami i rozdając je. W ten sposób małe więzi mogą powstać na nowo.

Uwolnienie się od stanowisk i władzy

Dla mnie było to głębokie cięcie, kiedy nie byłam już informowana ani pytana. Poprzez zwiększoną aktywność, zagłuszam te straty, aby pokazać, że nadal mam wszystko pod kontrolą. Ale im bardziej stary człowiek trzyma się swoich pozycji, tym więcej stwarza wrogów, a to może prowadzić do buntu i katastrofy Jeśli ten proces jest przeżywany prawidłowo, prowadzi do chwalebnej wolności dzieci Bożych.

 

Pozwalając odejść życiu

Dla mnie śmierć jest końcem życia tu na ziemi, a jednocześnie przejściem i początkiem życia w chwale Boga.

Umieranie jest nie tylko końcem mojego życia, ale zawsze było obecne w mojej historii życia. W każdym odrzuceniu, rozczarowaniu, bezradności, poczuciu bezsilności, słabości, doświadczeniu choroby, doświadczam odchodzenia i umierania.

Pomocą dla mnie jest medytacja nad krzyżem i męką Jezusa, nad tym jak ON przyjął śmierć. Tak jak śmierć Jezusa była drogą do Bożej chwały, tak i moja droga do Boga będzie wiodła tylko przez śmierć.

Mam pewne wyobrażenia na temat umierania dla mnie, ale to nie jest w moich rękach. Muszę się z tym pogodzić i przyjąć śmierć taką, jaką dał mi Bóg.

Akceptacja

Starość przychodzi sama z siebie. Jeśli ma się to udać, muszę bezwarunkowo zaakceptować historię mojego życia i pogodzić się z moją przeszłością, tzn. złożyć moje życie ze wszystkimi jego pozytywami i negatywami w Bożym miłosierdziu i zaufać, że Bóg je przyjął.

Muszę nauczyć się akceptować własne ograniczenia: Bezradność, bezsilność, słabość, zmęczenie, niepełnosprawność, samotność, chorobę, zapomnienie i wiele innych. Jeśli chodzi o zapomnienie, przyszło mi na myśl słowo z Pisma Świętego. „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie”. Pomocą w zaakceptowaniu moich ograniczeń jest świadomość, że Bóg otacza i nosi mnie swoją uzdrawiającą, kochającą bliskością i obejmuje mnie w śmierci swoimi kochającymi ramionami.

 

Trzeci punkt, pragnienie przynoszenia owoców, chciałabym umieścić pod Psalmem 92:13-15: „Sprawiedliwy kwitnie jak palma, rośnie jak cedry Libanu. Zasadzone w domu Pana, rozkwitają na dziedzińcach naszego Boga. Owocują nawet w podeszłym wieku i pozostają pełne soków i pełne świeżości.

Następnie muszą być spełnione dwa warunki, aby w starości nadal przynosić owoce: Sprawiedliwość i zasadzony w domu Pana.

 

Sprawiedliwy jest ten, kto oddaje sprawiedliwość ludziom z ich potrzebami. Sprawiedliwy człowiek nie tylko troszczy się o siebie, ale także zawsze ma na uwadze innych.

Kto jest zakorzeniony w Bogu, ten przynosi owoce. To jest piękne, kiedy moja tęsknota zamienia się w cierpliwość i spokój. Kiedy uczę się czekać i słuchać w samotności, pogłębia się moja relacja z Bogiem.

W moim wieku nie muszę niczego sobie udowadniać, nie muszę być zdeterminowana przez oczekiwania ludzi i nie muszę porównywać się z innymi. W ten sposób osiągam głęboką wewnętrzną wolność.

 

 

Doświadczam siebie w polu napięcia pomiędzy pozostawieniem a akceptacją. Czasami jedno działa lepiej, a czasami drugie. Starość jest dla mnie procesem, w który chcę się angażować wciąż na nowo. Proszę Boga, by dał mi słuchające, wdzięczne serce i pozwolił mi stać się błogosławieństwem dla innych.

 

S.M. Mathildis

 

 Modlitwa Św. Tomasza z Akwinu

Panie, Ty wiesz lepiej,

aniżeli ja sam, że się starzeję

i pewnego dnia będę stary.

 

Zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania,

że muszę coś powiedzieć na każdy temat

i przy każdej okazji.

 

Odbierz mi chęć prostowania każdemu

jego ścieżek.

 

Uczyń mnie poważnym, lecz nie ponurym;

czynnym lecz nie narzucającym się.

 

Szkoda mi nie spożytkować wielkich

zasobów mądrości, jakie posiadam,

ale Ty Panie wiesz, że chciałbym

zachować do końca paru przyjaciół.

 

Wyzwól mój umysł od nie kończącego się

brnięcia w szczegóły i daj mi skrzydeł,

bym w lot przechodził do rzeczy.

 

Zamknij mi usta w przedmiocie mych

niedomagań i cierpień w miarę jak

ich przybywa a chęć wyliczania

ich staje się z upływem lat

coraz słodsza.

 

Nie proszę o łaskę rozkoszowania

się opowieściami o cudzych cierpieniach,

ale daj mi cierpliwość wysłuchania ich.

 

Nie śmiem Cię prosić o lepszą pamięć,

ale proszę Cię o większa pokorę i mniej

niezachwianą pewność, gdy moje wspomnienia

wydają się sprzeczne z cudzymi.

 

Użycz mi chwalebnego poczucia,

że czasami mogę się mylić.

 

Zachowaj mnie miłym dla ludzi,

choć z niektórymi z nich

doprawdy trudno wytrzymać.

 

Nie chcę być świętym,

ale zgryźliwi starcy;

to jeden ze szczytów

osiągnięć szatana.

 

Daj mi zdolność dostrzegania dobrych

rzeczy w nieoczekiwanych miejscach

i niespodziewanych zalet w ludziach;

daj mi Panie łaskę mówienia im o tym.

Nowenna – 8 tydzień

Nowenna – 8 tydzień

Chwalcie na wieki Najwyższego Pana.

Ten refren dzisiejszego psalmu responsoryjnego zaśpiewać mógł Sługa Boży ksiądz Jan Schneider patrząc jak rozwijało się dzieło przez niego zapoczątkowane.

Po wydrukowaniu w prasie katolickiej apelu Wołanie o pomoc głosiło się do fundacji kilkadziesiąt rodzin wspierających finansowo działalność Stowarzyszenia na rzecz pomocy dziewczętom służącym. Skuteczna także była sprzedaż akcji wystawionych przez Fundację Maryjną. Pozwoliło to na wynajęcie większej ilości pomieszczeń w kamienicy należącej do parafii Matki Bożej na Piasku, która znajdowała na obecnym dziś Skwerze Skaczącej Gwiazdy. Pragnieniem osób zaangażowanych w dzieło było kupno domu na Ostrowie Tumskim przy ówczesnym Zaułku Krupniczym pod numerem 10. (Gräupnergasse 10 ). Na prośbę Sióstr Elżbietanek na początku XX wieku Zaułek Krupniczy zmienił nazwę na ul. Św. Józefa.

To pragnienia stało się rzeczywistością pod koniec 1858 roku. Dnia 9 grudnia poświęcone zostało schronisko dla dziewcząt. Sukcesywnie Fundacja dokupywała sąsiednie parcele i dzięki temu w jednym miejscu powstało centrum wsparcia dla dziewcząt i kobiet znajdujących się w trudnych sytuacjach życiowych. Za życia Sługi Bożego ponad 60 tysięcy dziewcząt znalazło w tym miejscu wsparcie na dobry start w dorosłe życie. Fundacja Maryjna stworzyła dla nich szkołę gospodarstwa domowego wraz z internatem, pracownicy fundacji poszukiwali miejsc pracy dla absolwentek szkoły, czasowo bezrobotne dziewczęta i kobiety mogły zamieszkać w schronisku, chore mogły przebywać na leczeniu i rekonwalescencji a sędziwe kobiety znalazły dom seniorek, w którym przebywały aż do śmierci.

Ksiądz Jan Schneider i członkinie Zarządu zatrudniały nauczycielki, wychowawczynie i pielęgniarki. Pracownice bardzo dobrze wywiązywały się ze swoich obowiązków, ale po godzinach pracy wracały do swoich rodzin. Dziewczęta kilkunastoletnie, które z powodu biedy opuściły domy rodzinne, potrzebowały nadal ciepła ogniska domowego. Taki klimat rodzinny według naszego Ojca Założyciela mogłyby stworzyć siostry zakonne jako matki duchowe dla podopiecznych dziewcząt. Poszukiwał we Wrocławiu zgromadzenia zakonnego żeńskiego, które podjęłoby się takiej posługi. Niestety każde miało swoje własne dzieła.

Wtedy zwrócił uwagę na nauczycielki zatrudnione w Fundacji Maryjnej, które nie założyły jeszcze własnych rodzin. Cztery z nich zaofiarowały się, że pragną poświęcić się biednym dziewczętom stojącym nad przepaścią zła moralnego. Ksiądz Jan Schneider poprzez cotygodniowe konferencje duchowe wyjaśniał im sens życia oddanego Bogu i ludziom. Po takiej trzyletniej formacji Siostry Agnieszka, Matylda, Jadwiga i Rozyna w dniu 26 maja 1863 roku w oratorium Domu Fundacji złożyły prywatne śluby na ręce Sługi Bożego i otrzymały od niego jednolite szaty: niebieskie suknie i białe czepce. Strój ten miał przypominać im osobę Matki Bożej, ale jednocześnie był bardzo podobny do stroju protestanckich diakonis. Na życzenie księdza biskupa ordynariusza, siostry zmieniły kolor habitów na czarny i przyjęły czarne welony. Najbardziej utalentowaną z pierwszych sióstr była Siostra Agnieszka i ją widział Ojciec Założyciel jako przyszłą przełożoną nowej wspólnoty zakonnej. Niestety po roku, i to w dzień imienin księdza Jana, opuściła Fundację. Pan Bóg posyłał nowe powołania i każdego roku kilka dziewcząt zasilało rodzącą się wspólnotę zakonną Sióstr Maryi Niepokalanej.

Sylwetkę duchową swoich córek duchowych poznajemy z zapisków Siostry Matyldy, które zanotowała w dniu 26 maja 1863 roku. Ojciec Założyciel mówił tak:

Przyszłyście z dalekich stron. Opuściłyście cichy dom rodzinny, świat lat dziecięcych i to wszystko, co należało do waszej ojcowizny, i wstąpiłyście do ubogiej Fundacji Najświętszej Maryi Panny. Jest ona rzeczywiście uboga według pojęć świata. Ubóstwo bowiem założyło tę fundację i zbudowało ją za cenę potu i mozołu ludzi biednych. Ubóstwo tu mieszka. Przekonałyście się o tym w czasie waszej długiej kandydatury.

Na co możecie liczyć w związku z tym? Jeżeli szukacie życia wygodnego i przyjemnego, wiedzcie, że Siostra Najświętszej Maryi Panny na różach nie spoczywa. Czekają was wyczerpujące prace. Wy macie być służebnicami sług.

Tam, gdzie ubóstwo przychodzi do stołu, tam wygodnictwo nie czuje się na miejscu. Co więcej, macie nawet obowiązek pójść, aby uprosić u dobrych ludzi dla ubogich, których karmicie i przyjmujecie na mieszkanie, to, czego potrzebują. Świat bowiem ma dość środków na budowę teatrów, ale nie potrafi sam zdobyć się na ofiarę, aby ulżyć ubogim, poratować tych, którzy żyją w nędzy.

A może chcecie szacunku na tym świecie? I z tego też musicie zrezygnować! Na pewno nie braknie i takich, którzy wyśmiewać będą wasze plany i nazwą was głupimi za to, żeście życie wasze poświeciły na takie zajecia. Będziecie nieznane. Będą wam ludzie ubliżali. To, co mogę wam na tym świecie ofiarować, to nic więcej, tylko tę biedną szatę i cichy grób, znany i odwiedzany tylko przez kilka dusz. Ale przecież chrześcijanin dla świata nie pracuje, bo on do wyższych celów się wspina. Jego nagroda uśmiecha się do niego z drugiej strony.

Pamiętajcie, że oddając się na służbę ubóstwu, oddajecie się na służbę Boskiego Oblubieńca, który zostawił nam swoich zastępców w ubogich i maluczkich. On przecież nam mówi o tych ofiarach, które ponosimy z miłości do biednych i opuszczonych: „Byłem głody, a nakarmiliście mnie, byłem spragniony, a napoiliście mnie, byłem gościem, a przyjęliście mnie, a coście uczynili mojemu bratu najmniejszemu, to mnieście uczynili.”( J. Schweter, Historia Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, Wrocław 2000 r. t.1.

Próbą ogniową dla mojego Zgromadzenia u samych początków istnienia był okres Kulturkampfu. Wszystkie siostry udały się na tygodniową pielgrzymkę do Sanktuarium Maryjnego w Filipowie ( dziś znajduje się w Czechach w pobliżu trójstyku granic polskiej, czeskiej i niemieckiej), aby błagać o cud uratowania Zgromadzenia przed likwidacją. I Boża Matka ocaliła swoje Maryjne Siostry.

Jakie jest moje zaufanie Matce Bożej w momentach próby wiary ?

S.M. Elżbieta Cińcio

60 lat służby Bogu i ludziom

60 lat służby Bogu i ludziom

Siostra Rosa, 26 listopada świętowała w Berlinie Kreuzberg swój jubileusz 60-lecia życia zakonnego. Ze względu na obostrzenia sanitarne nie było wielu gości, za to sama uroczystość była bardzo głęboka i podniosła.

Ostra Rosa większość swojego życia zakonnego spędziła służąc głuchoniemym i organizując duszpasterstwo dla nich. Działalność tę przerwał coronavirus, dlatego największym życzeniem jubileuszowym s. Rosy jest jak najszybszy powrót do spotkań z ludźmi, którzy jej potrzebują.

Sama s. Rosa tak wspomina swoją pracę:

„Już od 1988 roku niesłyszący zaczęli oficjalnie przychodzić do naszej kaplicy i do Sali, gdzie mogli modlić się i spotkać osoby, które ich rozumieją. Początkowo zajmowała się nimi tylko s. Chrystiana, która jako również niesłysząca otrzymała propozycję takiej posługi od prezesa głuchoniemych w naszej diecezji. Po dwóch latach, w 1990 ja dołączyłam do s. Chrystiany i jej wspólnoty osób niesłyszących. Na początku nie rozumiałam ich, nie znałam języka migowego, musiałam się go uczyć od podstaw. Zauważyłam jednak podczas tej pracy, że to nie znajomość języka jest tu najważniejsza, ale serce i chęć zrozumienia ich sytuacji. Na tej płaszczyźnie rozumieliśmy się dobrze. Może dlatego, że co prawda nie jestem głuchoniema, ale również jestem niepełnosprawna. W dzieciństwie straciłam nogę i od tego czasu używam protezy. Myślę, że to doświadczenie pomaga mi lepiej zrozumieć problemy innych. Oni pomimo, że mają swoje rodziny i swoje życie, czują się samotni i jakby trochę wykluczeni z normalnego świata. Jeszcze przed pandemią organizowaliśmy raz w miesiącu Mszę św. W języku migowym, a po Mszy było spotkanie przy kawie i wspólne rozmowy. Wszyscy przychodzili na te spotkania bardzo chętnie, bo czuli się tu całkowicie przyjęci i zrozumiani. Również poza Mszą św. Utrzymywaliśmy ze sobą kontakty. Przychodzili do mnie zawsze, gdy potrzebowali pomocy, gdy trzeba było gdzieś zadzwonić, albo gdy czegoś nie rozumieli, np. w sprawach urzędowych. Chętnie im pomagałam i załatwiałam razem z nimi różne ich sprawy. Teraz już drugi rok nie mam możliwości się z nimi spotkać. W naszym domu, gdzie mieszkam znajduje się dom starców, gdzie jest dwoje moich podopiecznych. Z nimi spotykam się regularnie. Rozmawiamy, modlimy się, gramy wspólnie. Sama też ostatnio mam problemy ze zdrowiem, ale cały czas żyję nadzieją, że będę mogła jeszcze służyć moim ludziom”.

SMI

Przed tronem Maryi

Przed tronem Maryi

W niedzielę, 21 listopada, odbyła się kolejna pielgrzymka sióstr Maryi Niepokalanej do Matki Bożej Strażniczki Wiary w Bardzie.

Tradycja tego pielgrzymowania sięga początków Zgromadzenia. W czasie, gdy młoda, mała wspólnota zaczęła się formować, wyszło zarządzenie rządowe o likwidacji zakonów (Kulturkampf). Siostry zdawały sobie sprawę, że jest to sytuacja beznadziejna, dlatego podjęły trud pielgrzymowania do Matki Bożej, by prosić o cud ocalenia. Po kilkudniowej, intensywnej modlitwie, powróciły do klasztoru i w tym samym czasie otrzymały decyzję państwową, że mogą pozostać w klasztorze i nie będą sekularyzowane. Po tym wydarzeniu, siostry złożyły obietnicę, że każdego roku będą pielgrzymować przed tron Maryi, by dziękować za ocalenie Zgromadzenia. Jest to teraz dla nas okazja do dziękowania za wszystkie łaski, jakie otrzymało Zgromadzenie w swojej historii i za łaski, które otrzymuje każda siostra.

Pomimo nadal rozwijającej się pandemii, siostry licznie przybyły do Sanktuarium Maryi Strażniczki Wiary w Bardzie. Podczas uroczystej Mszy św. i w modlitwie różańcowej dziękowały za opiekę Maryi i prosiły o silną wiarę na przyszłość. Obostrzenia sanitarne nie pozwalały ucałować figury Matki Bożej, jednak Ksiądz Proboszcz wystawił ją przed ołtarz, byśmy mogły oddać Maryi cześć przez modlitwę i gesty szacunku. Po długim czasie mogłyśmy znowu być razem a Maryja była wśród nas i z nami.

SMI